Jest to jeden z tych filmów, po których człowiek ma ochotę strzelić sobie w łeb, albo skoczyć z mostu, albo wszystko to w tym samym czasie. Nie był to dobry pomysł na sobotni poranek i zdecydowanie o tej porze nie polecam.
Film jest po prostu przygnębiający. Dwóch facetów, niespełnionych, w szczytowej formie robi życiowy rekonesans. Problem w tym, że jeden z nich jest wykluczonym ze społeczeństwa przestępcą (David Morse), a drugi próbuje się wbić w ramy sztuki, jednak talentu i polotu brak (Martin Donovan). Dawni koledzy z sąsiedztwa mają nagle swoje 5 minut i tylko od nich zależy, jak je wykorzystać. Oczywiście good guys always win, więc nie ma co się szczerzyć i spodziewać rewolucji na ekranie.
Życie jest sztuką i przez taką formę prowadzi nas autor. Utrzymane w formie inscenizacyji teatralnej kadry mają nas wprowadzić w zastanowienie, czy to wymysł autora, czy realne życie. Pomysł i realizacja jest poprawna. Jednak trzeba taką formę naprawdę lubić, by przez nią przejść bez rozdziawiania japy ze znużenia.
Bardzo fajne dialogi, aktorsko rewelacyjnie. Panowie są świetni i nie ma co mówić. Ale całość jest wyłącznie dla koneserów sztuk teatralnych. Dla mnie nieco przyciężka. Być może również dlatego, że sobotni poranek to nie pora na takie seanse.
Moja ocena: 5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))