Strony

sobota, 28 lipca 2012

THE DARK KNIGHT RISES

O ile PROMETEUSZ był filmem, który niestety nie przerósł moich oczekiwań, o tyle Nolan zrobił to w sposób więcej, niż satysfakcjonujący.
Już sam brak Batmana w tytule powinien nas zastanowić. Nolan twierdzi, że to ostatni film o Batmanie... właśnie... Batmanie. Końcówka daje nam jednak nadzieję, a ja po tym seansie zdecydowanie liczę na więcej.
Nigdy nie byłam fanką Batmana. Tak jak nie znoszę Spidermana. Jednak tą przekoloryzowaną postać człowieka - nietoperza Nolan tak uczłowieczył, że jestem w stanie uwierzyć, że Wayne to CEO wielkiej korporacji, a Gotham to Nowy Jork. I do tego odnosi się reżyser w całej swojej fabule. Mocno popłynął w alegorie społeczno-gospodarczo-polityczne. Nie da się nie zauważyć, jak mocno i ostro Nolan nawiązał do polityki Busha względem terrorystów, jak krytycznie podszedł do malwersacji i spekulacji na giełdzie, jak równo pojechał z wszelkiej maści "bogami" od finansów, którzy tak pięknie przepowiadają nam przyszłość na swoją korzyść, po czym zrzucają nam na głowę deszcz w postaci kryzysu finansowego. Wisienką na torcie była piękna alegoria do totalitaryzmu. I tu jak zimny prysznic, wróciły mi sceny przejęcia władzy przez Hitlera, czy komunistyczne hasła równości klasowej. Rewolucja według Nolana bazowała na typowych anarchistycznych hasłach z przeszłości. Gdzieś w powietrzu niczym przestroga, wisiały słowa "Śmierć tyranom i burżuazji! Śmierć rozlicznym właścicielom i dyktatorom! Precz z własnością prywatną i jej obrońcami demokratami". Wszystko to otoczone ramami współczesności, wywołało we mnie strach, że wiele nam nie potrzeba, by sytuacja się powtórzyła. 
Nolan oddał hołd praktycznie wszystkim bohaterom trylogii, przynajmniej tym żyjącym. Pojawił się Liam Neeson , czy Cillian Murphy. Niektórzy mogą się połakomić na porównania czarnych bohaterów, zwłaszcza Jokera granego przez Heath Ledger oraz Bane'a - Tom Hardy. Moim zdaniem, obaj panowie byli, są genialni i cokolwiek o nich mówić, oddali swoje postaci z pełną żywiołowością. 
Naprawdę zaskoczona byłam rolą Cat Woman graną przez Anne Hathaway. Nie jestem fanką wielkiego uzębienia aktorki, a jej uśmiech mnie przeraża :-)). Jednak postać Seliny oddała z taką lekkością, że nie sposób się nią nie zauroczyć. Z początku miałam za złe Nolanowi za tą obsadę, jednak teraz nie wyobrażam sobie inne aktorki w tej roli.
Cała reszta obsady to oczywiście kunszt aktorski najwyżej jakości, o którym nie trzeba wspominać. Widać, że Nolan wyrobił sobie już zdanie o aktorach na tyle, że większość z nich ponownie obsadza w kolejnych swoich projektach. Ma nosa, ponieważ wszyscy są genialni, mimo wieku i doświadczenia.
Jeśli do tego dodamy muzykę Hans'a Zimmera, czy zdjęcia Wall Pfister'a (panów od chociażby Incepcja (2010) ) to skaczę z radości pod sufit. Efekt katharsis Nolan osiągnął dzięki tym panom.
Dla mnie to nie jest kolejna część o poczynaniach superbohatera. Jest to mroczna wizja świata ogarniętego chaosem i nienawiścią. I jak dzwony kościelne, obijają mi się o głowę słowa Noam'a Chomsky, które tak świetnie oddają klimat tego filmu "Totalitaryzm jest wrogiem ludzkości. A XX wiek stworzył trzy formy totalitaryzmu. Faszyzm, bolszewizm i korporacje. Jedna z nich wciąż istnieje."
Moja ocena: 9/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))