Strony

piątek, 9 listopada 2012

THE COLD LIGHT OF DAY

Czasami zastanawiam się, czemu wyrządzam sobie taką krzywdę. Jeśli wszystkie znaki na ziemi i niebie mówią, że ten film to prawdopodobna porażka, to co mnie korci, by go oglądać. W tym przypadku odpowiedź jest prosta ... obsada.
Producenci musieli zdrowo posmarować, że takie gwiazdy, jak Willis, Weaver, Mavle, Zem, czy Meaney godzą się na udział w takim gównie. Tak, gównie, ponieważ okropnego smrodu po tym filmie nie mogę wywabić od godziny.
Bruce Willis gra agenta, która wpakował siebie i rodzinę w mega kłopoty. Rodzinę porywają terroryści, Willis ginie, a pokręconą sytuację musi rozwiązać syn bohatera. Jak widać Willis'a uśmiercono wcześnie, a Sigourney Weaver gra tak idiotyczną postać, że już po dwudziestu minutach nie ma na co patrzeć.
Coś potwornego. Jeszcze tak głupawych dialogów długo nie słyszałam. Scenarzysta najwyraźniej miał problemy językowe, ponieważ ograniczał się w większości do zdań prostych. Muzyka raniła moje uszy, niczym Kruger szorujący nożycami po tablicy. Postaci, fabuła, akcja, wszystko, po prostu wszystko było słabe, prostackie i beznadziejne. Jedynie kasa jaką wpakowano w ten film była widoczna. Jednak zamiast produkować takie chłamy mogliby wybudować studnie w Etiopii. Bóg by im w dzieciach wynagrodził, a tak muszę pastwić się nad tym ogromnym barachło, które zwą filmem akcji.
Moja ocena: 1/10 (choć to mniej niż zero)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))