Strony

niedziela, 3 lutego 2013

THE MASTER

Pierwszy raz od długiego czasu, mam problem z wyrażeniem emocji po seansie. Nowy film to bardzo osobliwy obraz. Tak mocno intryguje mnie jego dualizm, że mam rozszczepienie jaźni :-) Z jednej strony reżyser próbuje ukazać nam związek głównego bohatera z jego wielką miłością. Z drugiej zaś ukazuje niebezpieczeństwo płynące z fałszywego proroctwa i potęgi manipulacji.
Anderson nie ukrywał, że jego zamierzeniem było stworzenie melodramatu, którego bohaterami mieli być Freddie i Doris. Nie ukrywał również, że postać Dodd'a wzorowana była na założycielu sekty scjentologicznej L. Rona Hubbard. Lepszego wzorca wybrać nie mógł. Mając tak mocne podłoże, wątek miłości Freddie i Doris stał się absolutnie elementem pobocznym. Wyparły go silne relacje między Dodd'em i Freddie'm. I bardzo dobrze !!! :-) Obawiam się, że niespełnioną miłością mogłabym się zadławić, a to przed GANGSTER SQUAD z Ryan'em byłoby niewskazane ;-)
Kim jest tytułowy MISTRZ ? To rasowy malwersant erudyta orator, który zna odpowiedź na wszystkie pytania. Nawet te retoryczne ;-) A każda wątpliwość, a zwłaszcza równy jemu oponent wzbudza w nim agresję.
No właśnie, agresja. Agresja dla Dodd'a jest prymitywną reakcją prostych ludzi, których porównuje do zwierząt. Anderson genialnie oddaje momenty, które tą skrywaną zwierzęcość u Dodd'a demaskują. Jednak co ciekawe, właśnie ta zwierzęcość tak bardzo zaintrygowała Dodd'a u Freddie'go. To właśnie ten tajemniczy składnik tak ich ku sobie przyciągnął.
Trudno w jeden prosty sposób opisać związek między bohaterami. Z pewnością jest w nim pewna mieszanka relacji partnerskich, rodzinnych i przyjacielskich. Jest w tym też ogromna siła uzależnienia Freddie'go od Mistrza. Patrząc na ich wzajemne relacje widziałam pewne podobieństwo między psem (!) a jego Panem. Gdy nadchodziło niebezpieczeństwo lub jakakolwiek forma krytyki lub niechęci wobec ideologi Dodd'a, Freddie stawał się mocno agresywny i niczym pies kąsał oponentów i przeciwników. Gdy Dodd okazywał mu swą "życzliwość", Freddie odpłacał się mu bezinteresowną miłością i lojalnością. I ta silna więź pomiędzy nimi, to taka niewidoczna smycz. Niezależnie od sytuacji, to pociąganie za sznurek Dodd'a wyznaczało kierunki myśli i postępowania Freddie'go.
Wiemy, że Dodd to nawiedzony cwaniak, który wymyślił sobie ideologię, którą niczym "odkurzacze" sprzedawał zagubionym, samotnym i zniszczonym traumą wojny amerykanom. Kim był więc Freddie ?
Anderson nie spieszy się z opowiedzeniem historii bohatera. Jednak im bardziej relacje między Dodd'em się zacieśniają, tym bardziej Freddie się otwiera. To człowiek naznaczony piętnem wojny, krzywdami dzieciństwa, ciężką historią swojej rodziny i niespełnionej miłości. On sam ma bardzo marne mniemanie o sobie. Uważa siebie za tchórza i głupka. Jeśli dodamy do tego jego skłonność do alkoholizmu i nadpobudliwość seksualną, to raczej trudno darzyć go szacunkiem. I jeszcze trudniej polubić. I powiem szczerze, że Anderson w dość dziwny sposób przedstawił swojego bohatera. O ile z gruntu identyfikuje się z bohaterami filmowymi, tak tutaj mam problem. Freddie jest dla mnie postacią równie ambiwalentną, co wczorajsza zmiana kierunku wiania wiatru. Nie wiem, czy to wynika z nieumiejętności wyrażania uczuć bohatera, czy kłopotów z nadaniem swojemu życiu pewnego kierunku. Tak mocno przyssał się do swego Pana, że nie widzi innego świata poza nim.
Ciekawy jest również w filmie czynnik żeński. Żona Dodd'a, bo o niej mowa, to wbrew pozorom, najbardziej negatywna postać filmu. Jest to dziwne odczucie. Jako jedyna nie robi nikomu krzywdy. Przynajmniej tej fizycznej. To kobieta - żmija. Wsysa jad w ciało ofiary, po czym powoli ją przeżuwa. Jest konformistką i materialistką. Mówi się, że żona jest szyją małżenstwa. Jeśli tak jest, to ona ma kark obwodu Pudziana. Kręci głową Dodd'a tak, by osiągnąć swój (!) cel. Wbrew pozorom to bardzo dobrane małżeństwo. Z pewnością nie emocjonalnie. To typowy związek z rozsądku. On jest wizjonerem, aktywistą, ona jego "księgową". Wszystko jest doprecyzowane i przemyślane. Nie ma miejsca na pomyłki. Świetnie oddaje to scena, w której rzuca mężowi cień podejrzeń na Freddie'go, o jego rzekome szpiegostwo i działanie na szkodę zgromadzenia, gdy tylko nad ich domem gromadzą się ciemne chmury.
Anderson stworzył bardzo złożoną fabułę z mocno nakreślonymi postaciami. I to główny trzon filmu. Oczywiście zachwycają zdjęcia, scenografia Ameryki z lat 50-tych, rewelacyjna muzyka. Można się zachwycać bez końca. Jednak bez takiej gromadki aktroskiej o zachwytach nie byłoby mowy. Widok 'a, który powrócił po czterech latach banicji, w takiej kreacji po prostu poraża. Nie tylko radykalnie zmienił swoje phisis, równie radykalnie nakreślił postać Freddie'go. Uważam, że jego postać kradła sceny Hoffman'owi. Choć i jego rola kontrowersyjnego proroka/lunatyka była zachwycająca. Cały czas jednak intryguje mnie aktorstwo To trochę taka persona non grata. Z jednej strony nie ma w niej nic specjalnego. Jest niezauważalna, wręcz wydaje nam się, że czy jest czy jej nie ma, nie ma to najmniejszego znaczenia. Z drugiej strony tworzy postaci tak magiczne w swej przeciętności, że trudno nie zwrócić na nie uwagi.
Miałam się nie rozpisywać. Jednak Anderson stworzył fenomenalne kino, które jest jednym wielkim znakiem zapytania. Do dziś po Az poleje sie krew mam intensywne emocje. Nie wspominając już o tak świetnych filmach, jak  Magnolia, czy Boogie Nights . Trzeba przyznać, ze reżyser nie jest jednostajny. Ciągle szuka nowych rozwiązań i z każdym filmem zaskakuje. Może dlatego z taką niecierpliwością czekam na jego nowe filmy.
Moja ocena: 7/10

ps. tegoroczny Oscar będzie miał ciężki orzech do zgryzienia przy nagrodach za role męskie pierwszo- i drugo-planowe. Autentycznie jest w czym wybierać i szczerze miałabym z tym problem :-)




Na osobny post zasługuje ścieżka dźwiękowa Jonny Greenwood'a, który zaraz po Thomas Newman'ie jest moim ulubieńcem.
Jednak tym razem bardzo klimatyczna, oddająca sedno problemów bohatera piosenka Jo Stafford:




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))