Strony

niedziela, 31 marca 2013

LORE




Myślę od wczoraj co tu napisać i niewiele do łba przychodzi. Mam dzisiaj tzw. rycerski... czyli zakuty, więc wybaczyć ten wpis musicie, bo nie mam weny, choć dziwny stan mnie od wczoraj ogarnął. Ale ok... jak mój znajomy mawiał... bądź konsekwentna :-)
Więc konsekwentnie wybrnę z tego impasu.
Dziwny to film. Niby to o niemiaszkach, którzy pod koniec drugiej wojny światowej spieprzają przed aliantami. A z drugiej o dziecięcej tragedii i naiwności i całym tym nazistowskim cyrku, który zrobił im wodę z mózgu. Ale i jest też trzecia strona... to film nakręcony przez australijską reżyserkę, na w poły produkowany z Niemcami. I teraz to ja już w ogóle konsternacja, łot a fak i isz wajs niszt :-)

, bo o tej Pani mowa, swego czasu popełniła całkiem niezłe filmidło Somersault (2004). Przyzwoita produkcja, a pamiętam ją za , którą lubię z czasów kiedy nie masakrowały ją amerykańsko-angielskie produkcje. No i wtedy jeszcze mało znany którego generalnie mało lubię, a po Awatarze, to już w ogóle. W czasach, w których to na australijskim poletku wyrobnikiem był, miał mniej maniery lowelasa i pewnie dlatego mój odruch wymiotny w pełni się nie wykształcił. Ale do rzeczy... Tyle pamiętam na temat Pani reżyser. Ale o ile LORE to przeciętna produkcja, która ma i szokować i wzbudzać współczucie, co w dziwny sposób współgra. O tyle zdjęcia... łał. Ostatnie, które zrobiły na mnie tak duże wrażenie, były przy okazji filmu kolejnej Pani, tym razem brytyjki Andrei Arnold Wichrowe wzgórza (2011). Pewnie większość pamięta ją za Fish Tank (2009), a mnie powaliła już wcześniejszą produkcją, szkockim mrocznych klimatem z Red Road (2006). Tak ... ale zdjęcia (mam dzisiaj tendencję do ostrego zbaczania z tematu).... za kamerą stanął pewien Pan Adam Arkapaw, którego filmy to klasyki australijskiego kina, współczesnego ... zajebistego Snowtown (2011) i bardzo dobrego Królestwo zwierzat (2010). Kto nie widział niech żałuje ... a ja widziałam i zdjęcia z tych filmów tak mi się w pamięć wryły (a mam ją naprawdę dobrą, jeszcze :-))) , że już od pierwszysch kadrów tej australijsko-niemieckiej produkcji coś mi "nie grało". I powiem tak, gdyby nie piękno kadrów LORE ten film byłby męczybułą nie do zniesienia. 


Shortland w sposób dość skrótowy opisuje losy pewnej niemieckiej rodziny. Ojciec w SS, matka wierna aryjka plus obowiązkowy zestaw solidnych aryniątek sztuk im więcej tym lepiej. I kiedy alianci opanowali Niemcy, a Hitler skutecznie targnął się na swoje życie, wizja śmierci zajrzała w oczy jego wiernym sługasom. I to główny powód podjęcia decyzji o ucieczce całej rodziny, gdzieś w głąb niemieckiej idylli. W czasach kiedy każdy był podejrzewany o zbrodnie, a jak ich nie popełnił to z pewnością był ich świadkiem, podróż nastolatki z dziećmi był równie niebezpieczny, co głupi. Jednak w narodzie niemieckim posłuszeństwo i zasady znaczą więcej niż słowo, więc wbrew logice opuszczone przez rodziców dzieci podjęły ciężką podróż do domu swojej babci.


Nie przygodami jednak film naszpikowany. A tym co nazizm pozostawił w ludziach. Na ten temat stworzono dużo filmów i napisano jeszcze więcej książek i nadal mądrzy zachodzą w głowę, jak taka masa narodu, inteligentnego, dała się pochłonąć tak wariackiej ideologii. Mało tego dała się omamić wizją świata, która była wbrew ogólnie panującym zasadom kultywowanym przez miliardy od wieków. A jednak... Nie ma nic gorszego niż wariat na piedestale, bieda i władza a jak zmieszamy to z latami wpajanego posłuszeństwa wobec rządzących to można tylko spieprzać na księżyc. Dzięki bogu, że jesteśmy polakami. Nam ślepe posłuszeństwo nigdy nie zagrozi :-)



I tak od wczoraj zastanawiam się, czy ten film jest dobry, czy tylko niezły. I nie mam konkretnej odpowiedzi. A skoro z konsekwencją mi się uporać trzeba, to mimo wszystko film jest tylko niezły. Na zachętę mogę dodać, że opowiedziany w naprawdę piękny wizualnie sposób. Jest to bardzo ładny film, oceniając go jak książkę z obrazkami. Żadnej ekstra wartości dodanej jednak w tym filmie nie widzę. Odkrycie prawdy o nazizmie, Hitlerze i okrucieństwie wojny przez filmowych bohaterów w obliczu tylu powstałych wcześniej filmów jest banalne i pokazane w sposób niezbyt wyszukany, czy oryginalny. 
Okrucieństwo wojny... hmm.... kto jak kto, ale my doświadczyliśmy tego na lekcjach historii od podstawówki będąc wizualnie masakrowanym stosami ciał w Auschwitz. Mam traumę do dziś. Więc sory Pani Shortland ujęcie zgwałconych i zakrwawionych zwłok po których maszerują mrówki jest ... słabe, choć pewnie wystarczająco szokujące dla ułożonej i wypielęgnowanej anglosaskiej młodzieży. Filmu pewnie nie zapamiętam od strony fabularnej, ale z pewnością wrył się w pamięć rewelacyjnymi zdjęciami Arkapaw'a. Czy polecam... ci którzy jarają się filmową estetyką - koniecznie. Dla samych wrażeń, już nie.
Moja ocena: 6/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))