Jest to jeden z najdziwniejszych seansów filmowych przez które ostatnio przebrnęłam. Miałam ochotę wyłączyć ten film po 30 minutach. Lubię filmy o skomplikowanych relacjach damsko-męskich, bo w przeciwieństwie do mdłego love-story, są one po prostu ludzkie i życiowe. Ale poziom absurdu, który zaserwował mi Lee Toland Krieger był ponad moje zdolności percepcyjne. Pamiętam jednak jego film z moim ulubieńcem Adamem Scott'em The Vicious Kind (2009), który zrobił na mnie piorunujące wrażenie i po prostu serce mówiło mi, już nawet nie rozum, by nie odpuszczać. I najwyraźniej czasami jest dobrze go posłuchać :-)
W sumie to nie wina Krieger'a, że początek miał więcej dziur, niż ser szwajcarski, a relacja dwojga bohaterów przypominała obwąchiwanie się dwóch samic w trakcie PMS'u. Niestety za scenariusz odpowiedzialna była min.odtwórczyni głównej roli Rashida Jones i chyba przy aktorstwie powinna pozostać. Wychodzi jej to zdecydowanie lepiej.
Historia zaczyna się obiecująco. To jedna z tych, które lubię najbardziej :-) Jakoś mocno emocjonalnie podchodzę do takich tematów, trochę z obserwacji, trochę z autorefleksji nad własnym losem. Młode małżeństwo, które bardzo wcześnie zaczęło swój związek, po latach wspólnego życia postanawia o swojej separacji na rzecz przyjaźni. I tutaj zaczyna się absurd. Kto wierzy w przyjaźń damsko-męską, gdy wcześniej w relacji był seks - ręce do góry. Powiem krótko - no fakin łej. Nie ma takiej możliwości. Jestem za stara na takie sztuczki. I przez moje zwoje i przegrzane od myślenia synapsy taka baja nie przejdzie. Albo ludzie się przyjaźnią, albo są fuck buddies. No way around. A tutaj scenarzyści przez 40 minut serwują nam ckliwą historię, jak małżeństwo w separacji jest najszczęśliwszą parą przyjaciół pod słońcem. Jasne ! Do czasu. Jakiego ? Ano takiego, aż w końcu znów wylądują w łóżku :-)))) Poraża poziom intelektualny. Ale spokojnie to dopiero pierwsza połowa.
W drugiej jest już tylko gorzej. Albowiem okazuje się, że najpierw on chce wrócić, niestety ona jeszcze nie jest przekonana. I gdy on się poddaje, spotyka uroczą pannę, którą przeleciał parę miesięcy wcześniej. Na nieszczęście okazało się, że zaszła z nim w ciążę, więc małżeństwo z tzw.rozsądku wisi nad głową. I teraz uwaga. Kiedy dowiaduje się o tym eks małżonka, dostaje furii połączonej z natychmiastowym olśnieniem. Naszło ją bowiem, że jednak fajnie byłoby do siebie wrócić. Oczywiście, jakżeby inaczej, jest po prostu za późno. I tak oboje miotają się, jak szczury w klatce po mocnej dawce extasy. To jeden chce to. To drugi co innego. I gdy w końcu dochodzą do podobnych wniosków, życie rozwiązuje problem samo.
Generalnie jest to jedna z najbardziej gównianych historii o zerwaniu i próbach powrotu, jakie kiedykolwiek widziałam. Nie spisuję jednak tego filmu na zupełne straty. Jest w nim pewna nostalgia. Nostalgia za czasem utraconym. Za młodością. Za błędami, które popełniliśmy i nie jesteśmy w stanie ich odwrócić. Raz, że ludzie się zmieniają, a dwa że doświadczenia nas kształtują. Poprzez wzloty i upadki, sukcesy i porażki jesteśmy i stajemy się mądrzejsi i dojrzalsi. I to jest wspaniałe. Mogłabym dać sobie złamać serce jeszcze sto pięćdziesiąt razy po to tylko, by stać tu i teraz w tym miejscu z tą samą samoświadomością, jaką mam teraz. Oczywiście dalej może być już tylko lepiej i to jest wspaniałe. To genialne uczucie, w którym masz kontrolę nad swoim szaleńczym temperamentem i potrafisz go właściwie ukierunkować jest po prostu bezcenne.
Następna konkluzja, jaka natchnęła mnie po tym seansie, to tzw. tajming. Oboje bohaterów mają cholernego pecha, nie dlatego że są młodzi, głupi i naiwni. Ale dlatego, że pewne decyzje podejmują w nieskorelowanym ze sobą momencie. Gdy jedno chce, drugie nie ma ochoty. I tak w koło. Ile razy mieliście takie sytuacje ? Ja miałam raz i to porządnie i z hukiem. To moment w którym z wywalonym jęzorem i w szaleńczym tempie wpadasz na peron, a twój pociąg już dawno odjechał. I ten moment genialnie został uchwycony w tym filmie. Nikogo nigdy nie przekonamy do swoich racji, jeśli druga osoba tego nie chce i nie ma na to woli. Tak to już jest. I to chyba kreuje w nas ten moment żalu, który nosimy gdzieś tam głęboko, że gdybyśmy zrobili coś lepiej, albo gdybyśmy powiedzieli coś więcej, lub po prostu gdybyśmy byli... no cóż, gdybyśmy rodzili się z tym samym rozumem co umierali, świat stałby teraz na głowie :-))) Więc nie spisuję tego filmu na straty. Bo mimo kilku porządnych absurdów, jest i przesłanie, które jest nad wyraz dojrzałe. Każdy popełnia błędy, każdy przeżywa tragedie, a życie toczy się dalej i dalej i dalej i.... i tak właściwie problem tkwi w nas, jak skutecznie potrafimy sobie z tym poradzić.
Moja ocena: 5/10 (dodatkowy punkcik za soundtrack)
ps. w każdym filmie szukam muzycznych perełek... a w tym znalazłam to :
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))