.... (tutaj głęboko wzdycham).... tak myślałam, że będę miała problem z tym filmem. Od samego początku nie bardzo wiedziałam, jak go zaklasyfikować. Komedia, czy dramat. Postać głównej bohaterki przysporzyła mi masę problemów. Jestem osobą mocno stąpającą po ziemi i takie bajkowe, wyimaginowane postaci bardzo mnie zniechęcają. Po prostu w tym swoim małym rozumku nie potrafię znaleźć odpowiedniej szufladki, by Ruby znalazła w niej dom. Jest dla mnie totalnym wymysłem i nie bardzo wiem, brać ją na poważnie, czy nie.
Po głębokim namyśle odrzucam racjonalizm na rzecz symboliki. Wydaje mi się bowiem, że ona jest tutaj najistotniejsza. I najprawdopodobniej o ową alegorię twórcom filmu chodziło.
Uprzedzam, że wbrew pozorom to nie jest komedia. Masa dowcipnych i błyskotliwych dialogów nie musi od razu wskazywać, że film ma boki zrywać. To raczej nostalgiczna podróż w świat naszych marzeń o ideałach. I tutaj brawa dla Zoe Kazan za scenariusz.
Calvina (Paul Dano) poznajemy tuż po śmierci ojca i zerwaniu dość dziwacznego, długoletniego związku z dziewczyną. Jest pisarzem, który po 10 latach od wydania bestselerowej powieści spotkał się z twórczym impasem. Wydaje się, że jego blokada wynika poniekąd z powodu rozpadu związku i samotności. Calvin jest typem introwertyka i tylko pies ma być łącznikiem pomiędzy nim, a ewentualnym spotkaniem z drugim człowiekiem. Taki wabik na dziewczyny, który niekoniecznie się sprawdził. W chwili kompletnego załamania nawiedza go we śnie dziewczyna, która parę dni później staje się równie realna, co jego czworonożny przyjaciel. Okazuje się bowiem, że Calvin dziwnym zrządzeniem losu przywołuje do życia wyśnioną dziewczynę Ruby (Zoe Kazan), która stała się natchnieniem jego nowej powieści. W taki sposób, jego ideał kobiety z książki, staje się namacalnym, żywym organizmem, który już nie istnieje w świecie jego fantazji, ale żyje własnym życiem.
Można by zadać sobie proste pytanie: kto z nas nie marzył o idealnym partnerze ? O partnerze, który byłby wzorem i uosobieniem wszystkich naszych pragnień, marzeń i życzeń. Który myślałby naszymi myślami, mówił naszymi słowami i widział świat przez nasze oczy. Stety, czy niestety, wszystkie te imaginacje pozostają w naszych głowach. Bohater natomiast miał to szczęście, by te marzenia skonfrontować z realnym życiem. I jakie wnioski ? Ano smutne...
Calvin bawi się w boga, demiurga. Wszystko byłoby dobrze. Ma szczytny cel. Skoro może zmieniać Ruby na swoją modłę, formować jej uczucia, wygląd, myśli niczym ludziki z plasteliny, postanawia odrzucić pisarstwo. Wkracza bowiem na bardzo grząski grunt - etyczny. I z tym nie może początkowo się pogodzić. Z drugiej strony nie musi. Ma ideał. Ruby go kocha nad życie, mówi że nie opuści go nigdy, akceptuje go z całym dobrodziejstem dziwactw, które posiada. Calvin po prostu znalazł kobietę, o którą walczyć nie musiał, która jak kotlet zjawiła się na jego stole i z totalnie zaślepionym umysłem patrzy w niego, jak w obraz. I cóż tu zmieniać ? I po co ?
Życie jedank to solidna dawka rozczarowań. I przychodzi taki moment, w którym nasze pragnienia i roszczenia wobec świata zostają mocno zestawione z szarą rzeczywistością. To czas, w którym Ruby staje się pełnokrwistą kobietą. Widzi otoczenie, patrzy na ludzi i ich związki i zaczyna je konfrontować z własnym. I nagle ta gładka, szklana tafla zaczyna nabierać rys i powoli pękać. Calvin nie jest już w jej oczach miłością życia, tylko człowiekiem z całą gamą wad i ułomności. Ruby chce iść dalej. Jest młoda. Chce żyć. I w tym momencie etyka już nie stopuje bohatera ...Calvin chce mieć miłość, chce mieć kobietę na własność. Calvin ponownie zasiądzie do maszyny i wystuka na niej litery, tak by Ruby znów zaślepiona miłością do niego, wróciła. Film kończy się dość przewrotnie. Jednak zakończenie jest na tyle otwarte, a postać Calvina tak niejednoznaczna, że możemy mieć tylko nadzieję, że był on na tyle dojrzały, by wysunąć odpowiednie wnioski na przyszłość.
Życie jedank to solidna dawka rozczarowań. I przychodzi taki moment, w którym nasze pragnienia i roszczenia wobec świata zostają mocno zestawione z szarą rzeczywistością. To czas, w którym Ruby staje się pełnokrwistą kobietą. Widzi otoczenie, patrzy na ludzi i ich związki i zaczyna je konfrontować z własnym. I nagle ta gładka, szklana tafla zaczyna nabierać rys i powoli pękać. Calvin nie jest już w jej oczach miłością życia, tylko człowiekiem z całą gamą wad i ułomności. Ruby chce iść dalej. Jest młoda. Chce żyć. I w tym momencie etyka już nie stopuje bohatera ...Calvin chce mieć miłość, chce mieć kobietę na własność. Calvin ponownie zasiądzie do maszyny i wystuka na niej litery, tak by Ruby znów zaślepiona miłością do niego, wróciła. Film kończy się dość przewrotnie. Jednak zakończenie jest na tyle otwarte, a postać Calvina tak niejednoznaczna, że możemy mieć tylko nadzieję, że był on na tyle dojrzały, by wysunąć odpowiednie wnioski na przyszłość.
Film stawia masę ciekawych pytań o związkach. Jak bardzo możemy ingerować w czyjeś życie. Ile jesteśmy w stanie poświęcić z siebie, by ratować związek i czy warto go ratować, będąc świadomym ogromu kosztów, jakie się z tym wiążą. I znów powstają nowe pytania. Mając tą świadomość, że ideały nie istnieją, czy potrafimy zaakceptować partnera z całym jego inwentarzem wad i zalet. I w którym momencie jest granica między akceptacją, a irytacją. Gdzie jest ta cienka linia, która wskazywałaby moment, w którym powinniśmy walczyć o związek, licząc na to, że będzie lepiej, a w którym pierdolnąć wszystko z mostu i zacząć od nowa. Te wszystkie pytania z pewnością kołaczą się w niejednej głowie. I wydaje mi się, że są one retoryczne z samego założenia.
Film może się wydawać historią jednego związku. Autorzy jednak wyimaginowaną postać Ruby z jej twórcą przeciwstawiają bardzo ludzkim związkom brata Calvina (Chris Messina) i jego matki (Annette Bening). O ile Calvin to człowiek z głową w chmurach o tyle jego brat jest jego totalnym przeciwieństwem. Jest kulą u jego nogi, która za każdym razem sprowadza go mocno w dół. Odgrywa w pewnej nieznacznej mierze rolę jego sumienia. Próbuje nakierować Calvina na właściwy tor i pokazać, że związki ludzkie nie są idealne. Kobieta jest przede wszystkim człowiekiem. I jak każdy może mieć lepszy dzień lub gorszy. Może być bardziej ułożona lub może mieć tak nasrane w głowie, że bez kija nie podchodź.
Film może się wydawać historią jednego związku. Autorzy jednak wyimaginowaną postać Ruby z jej twórcą przeciwstawiają bardzo ludzkim związkom brata Calvina (Chris Messina) i jego matki (Annette Bening). O ile Calvin to człowiek z głową w chmurach o tyle jego brat jest jego totalnym przeciwieństwem. Jest kulą u jego nogi, która za każdym razem sprowadza go mocno w dół. Odgrywa w pewnej nieznacznej mierze rolę jego sumienia. Próbuje nakierować Calvina na właściwy tor i pokazać, że związki ludzkie nie są idealne. Kobieta jest przede wszystkim człowiekiem. I jak każdy może mieć lepszy dzień lub gorszy. Może być bardziej ułożona lub może mieć tak nasrane w głowie, że bez kija nie podchodź.
A mnie najbardziej podobał się związek matki Calvina. Szkoda, że było go tak mało. To przykład kobiety, która w pewnym momencie przewartościowała swoje życie kompletnie. Wydaje mi się, że po latach oddania się rodzinie, będąc w raczej nieudanym związku postawiła karty na stole i stwierdziła, że chce żyć i ułożyć sobie życie po swojemu. Jej związek z nowym partnerem (Antonio Banderas) jest dla mnie wzorem. Totalne zrozumienie i akceptacja. Dwójka ludzi, która etap zakochania ma za sobą, ale tego kompletnie nie widać. Wydaje mi się jednak, by osiągnąć ten stan wiele wody musi upłynąć i wiele trudnych decyzji trzeba w życiu podjąć. I chyba trzeba mieć już tą absolutną świadomość, co w życiu jest najistotniejsze.
Genialne role aktorskie od Dano i Kazan. Oboje świetnie do siebie pasowali. A Kazan w scenie w której Calvin bawi się swoją Ruby jak marionetką, pokazała jak wielki potencjał w sobie kryje. Widziałam ją kilkaktornie w innych projektach, ale przeszła jakoś niezauważenie. Po tej roli zostanie w pamięci na dłużej. Dalej będę marudzić, że ogromnie żałuję tak nieznacznych ról od Bening i Banderasa. Ich związek to materiał na kolejny film. Trochę przypominają mi rodziców z Poznaj moich rodziców (2004) (Streisand i Hoffman). Jednak ci nie są, aż tak poryci i oderwani od ziemi.
Film ma dość specyficzną aurę. Piękne obrazy sprawiają, że momentami nabiera formy onirycznej. I może nie jestem pod wielkim wrażeniem, ale z pewnością nie sposób wyjść po seansie bez masy znaków zapytania w głowie. Jednak czy jest coś w tym odkrywczego ? Nie. Z tymże twórcy Mala miss (2006) opisali bohaterów w tak dostępnym dla wszystkim przekładzie, że nie trzeba się zmóżdżać, by wnioski wysunąć samemu.
Moja ocena: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))