Claudia Llosa zachwyciła mnie swoim debiutem reżyserskim z 2006r.
Madeinusa. Bardzo się więc nastawiłam na jej wielokrotnie nagradzany, ba, nawet nominowany do Oscara film GORZKIE MLEKO. I chyba sama przed sobą muszę się przyznać, że nie rozumiem kina artystycznego, nie kupuję go i autentycznie ono do mnie nie trafia. Wszystkich tych te wujków, anatolii, horsów satanów, czy holy motorsów po prostu nie chwytam.
Podobnie jest z GORZKIM MLEKIEM, choć nie jest to kino wyłącznie kontemplacyjne. Zawiera w sobie pewną dozę artyzmu, można powiedzieć, że znaczną, ale jest przyswajalne dla takiego człowieka jak ja, który woli czuć grunt pod nogami, niż deptać po chmurach.
Llosa swemu filmowi nadała podwójnej głębi. Problem w tym, że nie wyszło to zbyt autentycznie i na tyle głęboko, by prześladowaniom i wyobcowaniu rdzennej ludności Peru nadać odpowiedniego wyrazu.
Fabuła bowiem porusza dwa wątki. Pierwszy, to historia młodej Fausty, która z mlekiem matki wyssała gorycz, cierpienie i strach przed mężczyznami i życiem. Nie jest to jednak przenośnia. Bohaterowie, to rdzenii peruwiańczycy, prości ludzie, którzy trzymają się zabobonów, jak ślepe dziecko matki spódnicy. Nie przekonuje ich racjonalizm i wiedza fachowa. Kult tradycji jest w nich zaszczepiony bardzo głęboko. Fausta została przez to mocno naznaczona. Jej wiara w gusła i przesądy determinuje jej życie. Wierzy, że tragedia jej matki spotka i ją. Wyrządza, więc swemu ciału ogromną krzywdę. Będąc święcie przekonaną, że jest to prewencja przed ewentualnym nieszczęściem.
Drugi wątek to relacje białych z rdzennymi Peruwiańczykami. Fausta zostaje zatrudniona jako pokojówka w domu bogatej, białej kobiety. Llosa nie szczędzi symboliki, ukazując jak głęboka i odległa jest między nimi przestrzeń. Namacalnie kontrastuje cywilizowaną właścicielkę z jej zacofaną służącą. Wydaje się, że ta odległość między nimi jest nie do nadrobienia. Jedynym spoiwem między nimi staje się muzyka. Można zarzucić autorce pewną prostotę przekazu. Nawet zbytnią prostotę. W jej oczach biały człowiek to uzurpator, bezdusznie wykorzystujący słabszych. Natomiast Fausta symbolizuje tutaj naród peruwiański, który przez lata gwałtów i terroru został pozbawiony dostępu do cywilizacji. A to co im pozostało, to wiara i tradycja. I może dlatego też jest ona w nich tak zakorzeniona. Strach przed utraceniem tej ostatniej rzeczy, która stanowi o ich tożsamości równałaby się z ich eksterminacją.
Wizualnie filmowi nie można nic zarzucić. Piękne obrazy z życia Peruwiańczyków ociekają kiczem i plastikiem, ale jest to efekt wynikający z sytuacji. Sfilmowane wesela peruwiańskie są bardzo zabawne. Zarówno przygotowywania, jak i sam dzień zaślubin wyglądają z jednej strony oryginalnie, z drugiej niczym nie ustępują naszej tradycji weselnej. No i perfekcyjnie wręcz ujęty kontrast życia ludzi "ulicy" z życiem elity. Baraki, klepiska, basen w wykopanej dziurze na grób kontra odizolowana od świata wypasiona twierdza - pałac białych. To są ogromne plusy filmu i mogą robić wrażenie. Jednak monotonia jest rażąca. I trochę ta dosłowność, która rzuca się na oczy, również razi.
Jak dla mnie ten obraz jest zbyt czarno - biały. Brakuje mi złożoności. Bohaterowie są albo pozytywni, albo negatywni. Jest ubóstwo i bieda przeciwstawiona kipiącemu bogactwu. Za mało w tym życia. A przecież często w nim kierujemy się wyborami, które z założenia mogą wydawać się złe i błędne, ale prowadzą do szczytnego celu. Ten film z niedopowiedzeń jest odarty, a całość zbyt oczywista.
Moja ocena: 5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))