Nie jestem fanką zombiaków, chyba że można do nich strzelać w grach komputerowych. A w filmach, w ogóle nie trawię. Nie chwytam tego szału. Choć na WORLD WAR Z pewnie do kina się wybiorę.
WIECZNIE ŻYWY w pewnym sensie mnie zaskoczył. Oczywiście spodziewałam się, że nie będzie to horror o zombiakach. Jednak o wiele bardziej obawiałam się powtórki z rozrywki tłajlajtów. Bowiem konstrukcyjnie te dwa tytuły łączy wiele. Dziwny mezalians, odrzucenie przez społeczeństwo, ukrywanie swoich uczuć przed światem, zhumanizowane potwory, czy życie w symbiozie ludzi z tym "czymś". WIECZNIE ŻYWY ma jednak coś, czego nie miały wszystkie części tłajlajtów razem wzięte: dobry scenariusz, rewelacyjną narrację, przyzwoite aktorstwo i sporą dawkę dobrego humoru. Oczywiście pomijam tutaj wątek melodramatyczny, bo na ten mam wysypkę już z samego założenia. Ale... nawet walka o ocalenie zombiaka przed eksterminacją mnie wzruszyła. Ech... starzeję się :-)
Właściwie wspomniałam o wszystkich najważniejszych atutach filmu. I można by sobie darować dalsze opisywanie. Jednak nie wszystko reżyserowi wyszło tak mega zajebiście. Film momentami wydawał się zbyt monotonny i trącił zbyt wieloma kliszami. Motyw ojca, nieprzejednanego, surowego i ostrego w obyciu. Motyw wrednego i niesympatycznego chłopaka, którego nawet po ubiciu nie żal, a świat wydaje się bez niego bardziej różowy. No i motyw przemiany spowodowanej nagłym przypływem wspomnień, czy uczuć. Trąci to myszką i pewne konteksty poprzez wyolbrzymienie stają się nudnawe. Jednak bez nich film z pewnością, konstrukcyjnie nie mógł by istnieć.
Z drugiej strony można mieć o to zarzuty do autora powieści. I powiem szczerze trochę mnie autor zastanawia. Czy pomysł z bohaterami wynikał z ambicjonalnych pobudek udowodnienia Meyer, że z gównianej historii można zrobić przyzwoite opowiadanie ? Czy z fascynacji zombiakami, a może właśnie z niechęci do nich ? Jaka odpowiedź by nie była, Isaac Marion, udowodnił, że z przygłupiego pomysłu o romansie zombiaka z człowiekiem może wyjść całkiem przyzwoita historia. Z drugiej strony jednak bez nawet odrobiny sympatii do nich, nic dobrego by z tego nie wyszło.
Jonathan Levine to reżyser, który potrafi robić dobre kino i tworzyć naprawdę dobre scenariusze. Do dzisiaj na myśl o The Wackness mam uśmiech od ucha do ucha. I chyba scenariusz jest właśnie najmocniejszą stroną tego filmu. On broni go przed totalnym upadkiem. Ścieżka dźwiękowa też jest bardziej udana od tłajlajtowych emo-songów. Jakby więc nie patrzeć udała się ta efemeryda Levine'owi. Zombie z poczuciem humoru i ogromną dawką samokrytycyzmu... kupuję :-)
Moja ocena: 6/10
Moja ocena: 6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))