Pogoda nie sprzyja siedzeniu w domu, ale od słońca dostałam już wysypki, więc kanapa wskazana.
Ostatnimi czasy w necie pojawił się musical Takashi Miike AI TO MAKATO, który poniekąd skłonił mnie do odświeżenia pamięci w postaci SZCZĘŚCIE RODZINY KATAKURI. Musical, który lata temu oglądałam. Musical, o którym kompletnie zapomniałam.
Niektóre filmy dezaktualizują się pod wpływem czasu. Jedne na gorsze, drugie na lepsze. W przypadku rodziny Katakuri siła przekazu jest równie mocna, może jedynie emocje nieco inne.
Jak to właściwie jest z musicalem w wydaniu Miike ?
Zanim jednak dojdę do sedna, nadmienię że nie znoszę musicali, a na samą myśl chwyta mnie odrętwienie. Cóż jednak począć, gdy miłość do filmów Miike jest o wiele silniejsza. Zostawię, więc formę pieśniarską wielbicielom gatunku. W obu filmach bowiem jest jej dość dużo, z lekką przewagą na rzecz najnowszego AI TO MAKATO. Od strony muzycznej, to raczej tandetne pieśniarstwo. Żadna wielka orkiestrowa pompa. Można by powiedzieć, że przyśpiewki do kotleta. Muzyka mało chwytliwa, a już w wykonaniu japońskim to, pożal się boże. Ale jak to mówią, jak to lubi :-).
Oprócz gatunku, oba te filmy łączy brutalność. Miike i "love story" ma się tak, jak Arni w rajtuzach, grający Romea. Przemoc wplatana jest w najmniej spodziewanych momentach, kpiąc sobie przy tym na równi i do woli. Sceny obijania pysków przez dzieci, czy tańce rodem z Bollywood nad ciałem nieboszczyka to tylko przedsmak. Jeśli dodamy do tego masę trupów i krwi, to już jesteśmy w domu. Już widać, że to film Miike i nikt się w napisach początkowych nie pomylił.
Zarówno SZCZĘŚCIE RODZINY KATAKURI, jak i AI TO MAKATO to dwa odrębne dzieła. Mimo gatunku, który je łączy, dzieli je fabuła. Trzeba jednak wziąć poprawkę na kino od Miike. Facet drwi z form, drwi z kina, drwi z popkultury i masowej kinowej sztampy. I tak, rodzina Katakuri, prowadząc pensjonat notorycznie boryka się z przypadkowo umierającymi pensjonariuszami. To ktoś podetnie sobie gardło, to dostanie zawału serca, to zostanie podduszony przez cielsko wielkiego zawodnika sumo. Słodka rodzina prowadząca hotelik chcąc uniknąć problemów zmuszona jest do potajemnego grzebania przypadkowych nieboszczyków. Cała historia jest przy tym okraszona mega zabawnym, czarnym humorem. Bez niego film byłby produktem klasy B. A tak mamy inteligentną kpinę z tradycyjnej, japońskiej rodziny, jej problemów i trosk. Masa gagów i przezabawnych rozwiązań sytuacyjnych, czy dialogów. Miike kpi ze śmierci i nieboszczyków, nie ma dla niego przy tym żadnej świętości.
W przypadku AI TO MOKATO nie jest już tak zabawnie. To bardziej love story, które ma opowiadać o tym, jak dobroć i upór złamie najbardziej zatwardziałego buntownika. Pojawia się mezalians, w którym to pannica z bogatego domu zakochuje się, bez wzajemności, w mrocznym rycerzu ze slamsów. I tak to po niteczce do kłębka kruszy serce jego, dostając przy tym srogie manto. Miike ponownie kpi z formy, jaką jest w kinie romans. Tradycyjne rozwiązania zastępuje niespotykanymi dotąd zamiennikami. Brak skrupułów, zimna krew i zero współczucia wplątywane są w sceny, w których normalnie widujemy obściskiwanie się, przebaczenie i miłość. Reżyser kpi również z systemu klasowego. Burżuazja znudzona bogactwem, a martwa yakuza zostaje zastąpiona tępymi blokersami, którzy urządzają bezsensowne jatki dla zabicia czasu. Tradycyjny system w Japonii padł trupem, tak jak dla Miike trupem tchnie tradycyjna forma gatunkowa w kinie. Nota bene film powstał na podstawie mangi i tutaj widać oko fana komiksów. Chwilami wiernie odwzorowuje mimikę bohaterów. Dosłownie tak, jakbyśmy czytali mangę.
W obu tych filmach widać zabawę gatunkiem. Tradycyjna forma fabularna przeplatana animacjami poklatkowymi, czy anime. Miike wplata również tradycyjną sztukę teatralną, jaką jest kabuki. Wszystko sprawia, że jego obrazy są arcy oryginalne, nietuzinkowe i zaskakujące. Bowiem nie tylko nie możemy spodziewać się z której strony trup wypadnie, ale również w jakiej formie go ujrzymy. Czy będzie to aktor, kukła teatralna, czy malowana kreską lala. Miike drwi, Miike kpi, Miike się bawi.
Trudno jest ocenić oba te filmy porównując je do siebie. Pójdę dalej, toż to bez sensu. Musical musicalem, forma formą, a przekaz przekazem.
Rodzina Katakuri uwiodła mnie swoją lekkością, humorem i przesympatycznymi bohaterami. Nie mogę jednak tego samego powiedzieć o AI TO MAKATO. Drażniły mnie dialogi. Wszystko zbyt przerysowane, przez co tandetne. Zabrakło tutaj lekkości z SZCZĘŚCIE RODZINY KATAKURI. Miike wział temat na poważnie, przez co makaron zamienił się ciężkostrawną kluchę, nie do przełknięcia. Nawet bohaterowie razili swoją infantylnością. A brutalność, którą sobie tak cenię w kinie od Miike, została zastąpiona monotonnym mordobiciem. Było parę fajnych scen, jednak absolutnie bez szału. Powiem więcej, tym razem cienko.
Jaki jest więc musical od Miike ? Krwawy, drwiący, ociekający brutalnością i poniekąd kiczem. Jest w nim jednak spora dawka humoru. Więc jeśli ktoś chciałby się skusić na danie zwane "musicalem po japońsku" to polecam SZCZĘŚCIE RODZINY KATAKURI - lekkie, strawne i ma się ochotę na więcej :-).
Moja ocena:
SZCZĘŚCIE RODZINY KATAKURI - 8/10
AI TO MAKATO - 5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))