Tercet Linklater-Delpy-Hawke ponownie w akcji. Nie żebym jakoś szczególnie, z utęsknieniem na owoc ich pracy czekała. Co to, to nie. Stanowcze nie ! Nigdy nie byłam fanką serii BEFORE... To całe ich ględzenie i obwąchiwanie się nawzajem zawsze mnie irytowało. Ja wiem, że rozmowy są ważne, ja wiem, że wymiana poglądów istotna , ja wiem... ale mnie ludzie dziamgający jadaczką o wszystkim i niczym, dłużej, niż 15 minut po prostu męczą. A co tu dopiero dwie godziny. Głowa boli, uszy puchną, kończyny sinieją. Ja mdleję z bólu, a oni dalej... gadają. I te wzdechy, ochy, wywalanie gałami, trzepotanie rzęskami, puszenie się i wypinanie piersi... Ok. powiem krótko absolutnie nie jestem fanką filmów romantycznych. A poważnych to już wcale. Tak to już jest... romantyczką nie jestem. Ale jak każda kobieta, jestem kapryśna i nieprzewidywalna, więc czasami potrafię się zmienić z zołzy w królewnę śnieżkę. Czasami....
I takim to sposobem nastało owe czasami. PÓŁNOC mnie zaskoczyła ogromnie. Może dlatego, że jestem realistką, treści jakie są w filmie przekazywane do mnie trafiają. Jesse i Celine już nie wzdychają do siebie. Już nie próbują udowodnić nikomu jakimi są bogami i boginiami. Jak to nie puszczają bąków pod kołdrą i nie bekają po dobrym jedzeniu. W końcu są ludzcy.... Amen!
Urzekło mnie nawet to ich gadulstwo. Nagle ci czterdziestolatkowie okazali się ludźmi niezwykle ciekawymi. Treści jakie mają do przekazania, życiowe obserwacje i poparte doświadczeniem mądrości są niezwykle prawdziwe. Chyba ze wszystkich rozmów jakie odbyli najbardziej trafiła do mnie kłótnia w hotelu i rozmowa o przemijaniu przy obiedzie. W całej tej plątaninie słów te dwie sceny wydały się najbardziej wartościowe.
W kłótni bowiem widzimy życie takie jakie jest. Nie różowe, kolorowe i piękne. Ale twardą i ciężką rzeczywistość. Dwoje indywidualności, które swoje potrzeby muszą potrafić odpowiednio sprzedać. To gra, w której oboje muszą wyjść zwycięsko. Jakież to niemożliwe, ale rozumie to ten, kto choć raz przeżył związek dłuższy niż 3 letni. Nagle Celine okazuje się być rozpuszczoną, burżuazyjną suką z permanentnym problemem egzystencjalnym "co by było gdyby ?". I Jesse, który nie może pogodzić się i uporać ze swoją przeszłością. Biedak tkwi zawieszony w próżni pomiędzy swoją obecną a byłą kobietą. A napięcie rośnie... Umiejętność poradzenia sobie na tej życiowej szachownicy równa się niemożliwej.
No i rozmowa przy obiedzie zasmuciła mnie ogromnie. Po raz kolejny bowiem zdałam sobie sprawę, że niezależnie od tego z kim i jak długo jesteśmy, miłość nie jest najważniejsza. Nie ma się, co łudzić. Słuszne stwierdzenie padło, że miłości nie można podporządkowywać wszystkiego, bowiem jeszcze więcej można stracić. Dużo egoistycznego podejścia jest w wywodach bohaterów, ale są one bardzo życiowe. Suma summarum na koniec i tak zostajemy sami. Nie zgadzam się z tym podejściem jeszcze tak do końca. Ale z pewnością skoryguję swój pogląd za parę ładnych lat. Jestem tego bardziej, niż pewna.
Niestety tych dwóch scen nie przebiła moja niechęć do przydługich monologów, tudzież dialogów, tudzież łotewer. Trochę mnie one zmęczyły. Nie zmienia to faktu, że czterdziestoletnich, życiowo doświadczonych bohaterów łykam w całości. Bujających w chmurach naiwniaków już niestety nie.
Także pełną gębą polecam.
Moja ocena: 7/10
ps. aktorstwo Delpy-Howke jak zwykle poraża ogromną naturalnością. Ta dwójka zachowuje się na ekranie, tak jakby przeżyła ze sobą kilkanaście lat. Bardzo przyjemny to widok. A Ariane Labed jest po prostu piękna :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))