Strony

piątek, 4 października 2013

BEOM-JOE-SO-NYEON





... czyli południowo koreański kandydat w wyścigu po Oscara. 
Jeśli przypomnimy sobie polski film KI i wyobrazimy główną bohaterkę i jej dziecko za jakieś, no circa about ... 15 lat, to przed oczami wypisz wymaluj stanie nam obrazek z URODZONEGO PRZESTĘPCY.



Nie chcę wprowadzać was w błąd stwierdzeniem, że pomysł filmu jest żywcem ściągnięty z KI, bowiem nie byłaby to prawda. Myślę, że historie opowiedziane w tych filmach są na tyle uniwersalne, że niezależnie od szerokości geograficznej, każdy z nas odnajdzie w nich własne podwórko. Dla jednych będzie to z pewnością atut. Dla tych jednak, którzy w kinie azjatyckim poszukują odmienności kulturowej może być to przykre zaskoczenie. 



Film opowiada historię dorastającego chłopca, który porzucony przez matkę zostaje pod opieką dziadka. Zwrot akcji zaczyna się, gdy chory na cukrzycę dziadek umiera, a chłopak trafia do poprawczaka za złodziejskie wybryki. Pracownicy opieki społecznej odnajdują jego matkę i tak oboje rozpoczynają żmudny proces poznawania siebie, podejmując przy tym ciężką drogę budowania relacji matka-syn.



Najmocniejszą stroną tego filmu z pewnością są postaci. Mówi się, że niedaleko pada jabłko od jabłoni i poniekąd ten film udowadnia tę tezę. Chłopak bowiem, nieświadomie, popełnia te same błędy, co jego matka za młodu. Niechciane dziecko, problemy z rodziną i prawem. Różnica jednak polega na tym, że opiekowanie się schorowanym dziadkiem nauczyło chłopaka odpowiedzialności. I to chyba największy atut tej ciężkiej historii. Matka bowiem w tym filmie wypada wyjątkowo antypatycznie. Podobnie jak bohaterka KI to kobieta nieprzystosowana do samodzielności, nieodpowiedzialna, podejmująca ryzykowne decyzje, graniczące z ich legalnością. Wybujała wyobraźnia, która tworzy w jej głowie irracjonalny system roszczeń, wykorzystywanie innych dla egoistycznych celów i kłamstwo... to główne filary, na których buduje swoją niestabilną przyszłość. W pewnym momencie w tym podwórku jej życiowych zawirowań zjawia się kilkunastoletnie dziecko z całą gamą przeróżnych problemów. Zagubiony w wymuszonej dorosłości chłopak, który w życiu nie potrzebuje niczego więcej, niż opieki i stabilizacji. 
Jakże oryginalna tworzy się wówczas między nimi relacja. Gdy dziecko jest emocjonalnie dojrzalsze od swojego rodzica ? Kiedy to musi zmagać się z problemem bezdomności i ratować swoją matkę z opresji, gdy tymczasem problemy dzieci w jego wieku powinny być o wiele bardziej trywialne ?


Patrząc na poczynania i życie filmowych bohaterów, każdy racjonalnie myślący człowiek, stwierdzi, że ta relacja nigdy nie będzie na tyle zdrowa, by choć jedno z niej wyszło bez szwanku. Przed oczami snuły mi się domysły przyszłości chłopaka i to, gdzie ostatecznie skończy jego matka. I jedyne racjonalne rozwiązanie, jakie przychodziło mi do głowy to konieczność ich rozłąki. Jednak nic tak nie spaja ludzi, jak miłość. I ta rodzi się między nimi. 
Czy jednak jest to czysta rodzicielska, bezwarunkowa miłość ? Czy to uczucie oparte na potrzebie wsparcia się drugą osobą, gdy jest rzeczywiście źle ? I w tym momencie pojawia się zakończenie, które jest najsłabszym momentem tego filmu. Zakończenie - niedokończenie. Z jednej strony to rewelacyjne pole do snucia domysłów, z drugiej - współczucie jakie się we mnie zrodziło wobec tej dwójki, aż wyło by ujrzeć finalne rozegranie akcji. No cóż... pozostaną domysły i obrazy kreślone w wyobraźni. 
Mam tylko nadzieję, że w tym szaleńczym wyścigu po Oscara, ktoś spojrzy na ten film życzliwie, bo rzeczywiście wart jest naszej uwagi.
Moja ocena: 7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))