Strony

piątek, 1 listopada 2013

HOUSE ON HAUNTED HILL




Gatunek horrorów o domach nawiedzonych przez duchy należy do jednych z najpopularniejszych. I choć wersja, którą właśnie oglądałam jest stara, jak węgiel, zdążyła się dorobić swego remake'u w 1999r. Czy lepszy od pierwowzoru, czy nie, trudno oceniać. Z pewnością diametralnie różny. Ciężko bowiem odtworzyć klimat noir z kina lat 50-tych. A trzeba przyznać, nie ma takiego mocnego, który mógłby pobić William'a Castle w tworzeniu bardzo klimatycznego kina grozy. Należy wspomnieć, że ten Pan stał za produkcją DZIECKA ROSEMARY Polańskiego.



Film nie jest klasycznym horrorem. Castle rozrzedził ten gatunek do maksimum, dzięki czemu balansuje on między kinem grozy a kryminałem. Historia bowiem opowiada o nocy spędzonej w nawiedzonym domu. Ekscentryczny milioner sprasza grupkę przypadkowych gości,  którym obiecuje pokaźną sumę pieniędzy za spędzenie w domu nocy, bez możliwości jego opuszczenia. Akcja nabiera tempa, a naszym oczom ukazuje się genialna intryga, z której wniosek nasuwa się sam. Człowiek zamiast duchów powinien bać się drugiego człowieka.



Rewelacyjny klimat. Autentyczny i mega oryginalny. Nie do podrobienia. Gra świateł, cieni. Muzyka orkiestrowa, w której dominuje sekcja dęta, przemieszana z zawodzącym sopranem. Z pewnością zjawy i upiory nie będą dla nikogo makabrą, bardziej bawią niż straszą. Jednak poziom groteski jest tak wysoki, że nie sposób się mu oprzeć. Castle drwi sobie z widza, drwi ze straszaków, a jednocześnie buduje napięcie, które nie pozostawia złudzeń. W tym domu jednak dzieją się rzeczy, jak to mawiał klasyk, które filozofom się nie śniły.




Mnie osobiście film bardzo rozbawił. Gra aktorska i sposób przekazywania emocji poprzez krzyki i żywą gestykulację, po prostu urocze. Nie da się ukryć, że lata płyną, technika idzie do przodu, a umiejętności podkręcane są do granic perfekcji. Wobec czego obraz z tak dalekiej przeszłości, musi trącić myszką. Ma jednak swój niesamowity klimat i urok, któremu nie mogę się oprzeć. No i oczywiście niezastąpiony Vincent Price. Jego złowrogie wzroczysko, wąs, niski tembr głosu i ta elegancja... łezka w oku się kręci, a serce skacze z radości.
Moja ocena: 7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))