Strony

sobota, 18 stycznia 2014

POD MOCNYM ANIOŁEM




Wojtek Smarzowski to jedyny reżyser polskich łanów filmowych, na którego filmy chodzę do kina. To jedyny reżyser, który nie boi się wziąć na tapetę temat dotykający współczesnej obyczajowości. Zniża się do poziomu przeciętnego Kowalskiego i o nim mówi. Nie o tefaenowskiej wizji życia w Wawce, w pięknych willach, o znudzonych Paniach domu, co to płacą miliony za piłowanie pazurów i wyciąganie botoksem cudów, których matka natura poskąpiła. Nie... on schodzi niżej. Tam gdzie my, zamknięci w swoim eM, z wizją kariery na barkach, zimowego szusowania na stokach i letniego pluskania w wodach Oceanów, wolimy nie zaglądać. Bród, syf, degrengolada i moralny upadek... Smarzowski odsłania kotarę i zagląda w głąb nasze polskiej króliczej nory. Tak było w WESELU, DOM ZŁY, RÓŻY, DROGÓWCE i tak jest W POD MOCNYM ANIOŁEM.


Jurek jest jak fala morska kierowana systemem odpływów i przypływów. Jest pisarzem. Jest alkoholikiem. Jest człowiekiem, który łudzi się, że ma kontrolę nad piciem. Smarzowski opiera kamerę na barkach Jurka i postrzegamy pewien brak zależności. Nie wiadomo bowiem, czy Jurek pije pomiędzy pisaniem, czy pisze pomiędzy piciem. Niebiański ciąg wlewanej wódki, taplania się w rzygowinach i własnym kale. Jurek traci kontrolę, bo i nigdy jej nie miał. Trafia na oddział deliryków i tak w przypływach wzajemnego leczenia ran, lizania problemów i wysysania bólu egzystencjalnego z lędźwi, Jurek wraca jak ten przypływ do szpitala i oddala się, gdy tylko stoi mocniej na nogach. Wraca i oddala...


Sporo się pisze, jak to alkohol jest częścią polskości, naszej kultury. Alkohol jest jak złoty środek, piguła na załatwienie interesów, pogodzenie się ze zwaśnionymi sąsiadami, rozrywką przy morowych nastrojach, czy animuszem do walki. Alkohol podkręca, alkohol napędza, alkohol skrycie upycha w czeluści wszystkie mankamenty duszy, jakimi nas matka natura wyposażyła. Potrafimy być bogami, boginiami. Możemy nawet dostać skrzydeł i frunąć ponad chodnikami. A gdzieś tam pod tym alkoholowym, małpim rozumem, kryją się gargantuiczne pokłady odwagi i energii. Alkohol jest jak spełnienie wszystkich pobożnych życzeń. I nie liczą się konsekwencje i ból fizyczny, gdy przez te parę godzin czujemy się dziećmi lepszego boga, a świat w końcu jawi się różowymi kolorami.



Smarzowski wprowadza masę zabawnych sytuacji, które potrafią rozśmieszyć do łez i nadać lekkości tej przeogromnie ciężkiej tematyce. Jest to jednak śmiech przez łzy. Zdolność człowieka do upodlenia, do autodestrukcji, do zniszczenia ostatnich cząstek człowieczeństwa jest zaskakująca. I ta słabość ducha, która ciągnie do uzależnienia. A pytanie, czy alkohol jest złem, czy to permanentna walka z ciężarem rzeczywistości zmusza nas do picia, brzmi jak rozpatrywanie odwiecznego problemu, co było pierwsze: kura, czy jajko. Smarzowski nie moralizuje, nie grozi paluszkiem, nie stuka się w czoło, nie wystawia recepty. Jest obiektywny, jak kamera przemysłowa - rejestruje.


Smarzowski osiągnął swój styl. Jest rozpoznawalny nie tylko przez tematykę, którą porusza, ale sposób filmowania. To nie jest kwestia powtarzalności. Taki styl sobie wypracował i za ten styl tak go lubimy. Ponownie przywitał się ze swoją obsadą znaną z poprzednich filmów. Rewelacyjny Jakubik i Preis, świetne cameo Dorocińskiego i wciąż zaskakujący mnie in plus Jacek Braciak. Scenariusz to ogromny atut tego filmu, choć monologi Pilcha przy mięsistej polszczyźnie "ludu pracy" wypadają tu, jak przysłowiowy filip z konopi. Nie zachwycił mnie jednak Więckiewicz. Ostatnio pisałam o ŻÓŁTYM SZALIKU i zastanawiałam się, czy Więckiewicz osiągnie poziom Gajosa. I z przykrością stwierdzam, że ma spore braki. Gajos jest niedościgniony. Więckiewicz zagrał dobrze. Gdybym przed oczami nie miała niedawno oglądanej roli Gajosa, nie miałabym również wątpliwości, co do roli Więckiewicza. Gajos zbudował swoją postać o wiele bardziej autentycznie. Jego uzależnienie, obrzydzenie i miłość, jaką darzył alkohol były niesamowicie wymowne. Tego nie odczułam w postaci Jurka. Tej miłości do chlania, w końcu Jerzy chlał bo lubił. Tej euforii i bólu istnienia było stanowczo za mało.
Smarzowski ponownie stworzył przekonywujący film, mocny i kontrowersyjny. Jednak brakowało mi emocji z RÓŻY, czy nawet DROGÓWKI. Nie zmienia to faktu, że film jest dobry, porusza problem, który w polskim, współczesnym kinie nie jest popularny i nie pozostawia złudzeń, co do kondycji człowieka uzależnionego. A ja już czekam w kolejce na jego kolejny obraz.
Moja ocena: 7/10

4 komentarze:

  1. I chyba zacznę od Żółtego szalika nim spróbuję Pod Mocnym Aniołem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest to bardzo dobry pomysł i zachęcam !

      Usuń
    2. Widziałam "Żółty szalik" i tak jak ty, byłam tym filmem zachwycona, i Gajosem przede wszystkim. Nie podejrzewam Więckiewicza, że nie udźwignął tej roli, uważam go za najlepszego aktora jego pokolenia, skłaniam się ku opinii /choć filmu jeszcze nie widziałam, ale znam styl robienia filmów Smarzowskiego/, Sobolewskiego (piątkowy numer GW), że Więckiewicz nie mógł się wykazać, że Smarzowski kazał mu się miotać między pisarzem a pijakiem, zapominając o człowieku.
      To jest typowe dla Wojtka S. nie potrafi, nie chce - bo to jest jednak trudniejsze - pokazać człowieka, w żadnym filmie, jedynie jego karykaturę.
      Ale z opinią o filmie, a nie tylko przypuszczeniami, wstrzymam się do po seansie. :)

      Usuń
    3. Sposób przedstawienia Gajosa i Więckiewicza w obu filmach, jako pijaków jest diametralnie różny. Nie twierdzę, że Więckiewicz jest kiepskim aktorem i nie dewaluuje jego zasług w filmie. Jednak w moich oczach konfrontacji z Gajosem nie przetrwał. Z drugiej strony w takim towarzystwie to też żadna ujma. I coś w tym jest, co piszesz. To właśnie miotanie się pomiędzy pijakiem a pisarzem jest w filmie wszechobecne. Nie wspominałam też w rece. Ale sam sposób ujęcia zbawiennej roli miłości w obu filmach jest radykalnie różny. Nie odczułam u Smarzowskiego, by miłość i kobieta (tak jak ma to miejsce w Żółtym Szaliku) to główne motory zmiany postawy bohatera. Kobieta jest tu ujęta, jako odskocznia od pijackiej tematyki w filmie. A miłość pobieżnie potraktowana. Ciekawa jestem Twojej opinii po filmie... daj znać, co tam w trawie piszczy po seansie. Pozdrawiam

      Usuń

Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))