HELI to przede wszystkim film autorski, kameralny, wyciszony, realistyczny. Kamera jest nieruchoma, obserwuje i relacjonuje zdarzenia, które budują się przed nami. W pewnym sensie HELI oddaje klimat swego pobratymca DESPUES DE LUCIA. I o ile realizacja tych filmów jest bardzo podobna, o tyle efekt osiągnięto diametralnie różny.
Heli to chłopiec, młodociany ojciec, zmuszony to utrzymywania swojej żony i dziecka. Mieszka "na kupie" z 12 letnią siostrą i ojcem. Jego siostra zakochuje się w 17-latku, z którym planuje ślub i wspólny wyjazd. Chłopak, by utrzymać przyszłą żonę kradnie kokainę gangsterom. Nie trzeba się wiele głowić, co z tej sytuacji wyniknie.
Amat Escalante powoli buduje fabułę, nieśpiesznie i trochę leniwie, jak wygrzewająca się jaszczurka na meksykańskiej pustyni. Niewiele się tutaj dzieje i mówi przez pierwsze pół godziny. Efekt zaczyna się rysować, gdy bohaterowie wpadają w pułapkę własnej zachłanności. Akcja nabiera tempa i brutalnego odcienia.
Escalante swoim filmem rysuje nam obraz życia Meksyku. To kraj brutalny ogarnięty bezprawiem i korupcją. Jego mieszkańcy są zastraszeni, biedni i wyzyskiwani. Rzuceni w przepaść, bez wsparcia i pozostawieni sami sobie. Realia nie rozpieszczają. Brak pracy tworzy wyzysk, brak środków do życia kreuje przestępców. Heli na tym tle przedstawiony jest jako uczciwy i pracowity chłopak. Niewiele ma jednak do wyboru. W filmie Escalante młodzi nie mają wielkich perspektyw na przyszłość, albo skończą ciężko harując i klepiąc biedę albo przystąpią do kartelu i mimo ryzyka utraty życia problem materialny znika z głowy. To co jednak jest tak uderzające to młodzieńcza niedojrzałość. Nieprzystosowanie do samodzielnego życia i brak udziału rodziców w ich wychowaniu, czy wpajaniu wartości powoduje postępującą degrengoladę.
Film nie jest najłatwiejszy w odbiorze. Męczy długie kadrowanie i przeciągające się sceny bez większego znaczenia dla fabuły. Trzeba jednak przyznać, że zdjęcia robią wrażenie. Początkowa scena filmu jest wstrząsająca. Osiągnięto maksymalny brutalizm przy zastosowaniu minimalnych środków. To przykład ujęć, które nie potrzebują hektolitrów krwi i wymyślnych tortur. Odpowiednie ujęcie, spojrzenie kamery i doznajesz paraliżu. Szkoda tylko, że cały obraz nie jest zbudowany z takiej właśnie perspektywy.
Ciekawy to seans jednak nie zrobił na mnie takiego wrażenia, jak wspomniany wcześniej DESPUES DE LUCIA. A szkoda, ponieważ potencjał jest faktycznie ogromny.
Moja ocena: 6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))