Ogromną miałam ochotę na ten film, głównie za sprawą bardzo dobrej obsady oraz czasów w których fabuła ma miejsce. Dodatkowego smaczku nadawał scenariusz oparty na powieści Emila Zoli. Ze smaczku pozostał niesmak, a ochota przeszła już po czterdziestu minutach seansu. Dwa dni męczyłam się, by go strawić i gdy ostatecznie się udało wpadłam w zamyślenie, w którym momencie popełniono błąd, że ten film był tak straszliwie nudny ?
Akcja rozgrywa się w XIX-sto wiecznej Francji. Porzucona przez ojca dziewczyna zostaje wychowana przez ciotkę, zmuszona do zamążpójścia za swego kuzyna, by ostatecznie wpaść w romans z przystojnym przyjacielem domu, z którym zaplanują morderczą intrygę.
Klasyczna historia bohaterki uciemiężonej i nieszczęśliwej, która szuka miłości i spełnienia w ramionach innego. Niestety na progu tej idylli stoi niechciany mąż. Najprostszym z możliwych sposobów jest skuteczne się jego pozbycie i tu pojawia się wątek gryzącego, jak natrętny komar, sumienia. Czy związek przetrzyma czas moralnych rozterek ? Czy miłość nie wygaśnie obarczona czarną chmurą cierpienia bliskich ? Czy uda się unieść w sercu niezwykły ciężar okrutnej tajemnicy ? I tak przez ponad półtorej godziny mamy okazję obserwować emocjonalną szarpaninę bohaterów. Pełna gama emocji tłamsi się na ekranie, jak niezdecydowana panna na wydaniu. To bohaterka zmaga się z własną chcicą, to przeżywa ból istnienia, by ostatecznie odkryć gorzki posmak rozczarowania. Taki rollercoaster emocji nie może wyjść filmowi na dobre. Warto by było skupić się na jednym punkcie, by dotrzeć do niego i osiągnąć efekt kulminacji. W IN SECRET dostajemy wszystkiego po trochu, jak w sklepie "wszystko za 5 złotych". W tych kilkudziesięciu minutach uchwycono kilka gatunków filmowych - od romansu poprzez melodramat, dramat, kryminał i thriller włącznie. Spoglądając jednak na doświadczenie zawodowe reżysera Charlie Strattona, jakoś ten brak zdecydowania mnie nie dziwi.
Scenariusz ma ogromny potencjał, jak i sama historia. Również obsada nie zawiodła. Każda rola była naprawdę dobra. By jednak osiągnąć efekt dobrego kina oprócz kilku dobrych składowych trzeba posiadać umiejętność i łatwość w opowiadaniu. Trzeba wybrać jeden punkt ciężkości i skutecznie go rozpracować. Tutaj osiągnięto rewelacyjny efekt balonu, w którym kotłasi się dosłownie każda emocja po trochu.
Rozczarowujący seans pełną gębą. Mamałyga przegadana, niedopracowana i chaotyczna. Dobre i to, że obsada nie zawiodła inaczej nie dotrwałabym do końca.
Moja ocena: 4/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))