Jean-Pierre Jeunet należy do jednych z bardziej oryginalnych i nieprzeciętnych reżyserów w światowej kinematografii. Przez lata przyzwyczaił nas do swojego charakterystycznego stylu i niebanalnych historii. Stylistyka jego obrazów jest na tyle specyficzna, że już po kilku kadrach jesteśmy w stanie ją uchwycić niekoniecznie wiedząc, kto stoi za kamerą. To niezwykła umiejętność, a właściwie dar, który posiadają nieliczni.
Jeunet utkwił mi w pamięci, jako twórca filmów mrocznych, o dystopijnej naturze i steam-punkowym rysie. Te cechy z pewnością odnajdziemy w DELICATESSEN, BAZYLU, czy MIEŚCIE ZAGINIONYCH DZIECI. Wyjątkowość tych obrazów jest niezwykła. Nie ma bowiem odnośnika w światowej kinematografii, do którego można by było się odwołać. Przynajmniej w przypadku DELICATESSEN i MIASTA ZAGINIONYCH DZIECI. Niestety po seansie z młodym i niezwykłym T.S. Spivetem odniosłam wrażenie, że Jeunet obiera dość dziwną drogę swojej filmowej kariery. Jeśli ktoś liczy na powtórkę klimatów z jego wcześniejszych filmów, zwłaszcza tych wymienionych na wstępie, to może się mocno zawieźć. Jeunet swoim najnowszym dziełem niebezpieczne zbliżył się do stylistyki filmów Wesa Andersona, zarówno pod kątem wizualnym, jak i tematycznym. A omawiany seans przywodził w pamięci MOONRISE KINGDOM Andersona.
Film opowiada nam historię oryginalnej rodziny Spivetów. Pani domu to ekscentryczny naukowiec, badający naturę robaczków i owadów. Mąż to wymarły gatunek kowboja, który swe życie podporządkował farmie i kultywowaniu tradycji, zasad oraz wartości amerykańskich pasterzy. Ta dwójka posiada troje dzieci. Dorastającą córkę, wynudzoną życiem z dala od cywilizacji i marzącą o karierze aktorki oraz bliźniaków. Layton, skóra ściągnięta z ojca-kowboja i tytułowy T.S., który odziedziczył po matce inteligencję. T.S. to młody Leonardo da Vinci, odkrywca, mały filozof, wynalazca, malarz. Multi utalentowany chłopiec, niezwykle wrażliwy, który po śmierci brata postanawia wyruszyć w samotną podróż przez Stany, by odebrać naukową nagrodę. Podróż ta stanie się nie tylko wielką przygodą, w czasie której pozna niezwykłych ludzi, ale również swoistą terapią, która osadzi kurz cierpienia po tragedii, która tej rodzinie się przytrafiła.
Z jednej strony nowy film Jeuneta jest ciepłą i sympatyczną historią o rozterkach małego chłopca, który wyrasta ponad swoich rówieśników i któremu za swoją ponadprzeciętną inteligencję przyjdzie zapłacić. Jednak ten mały geniusz nadal posiada emocje małego chłopca i to one będą kierowały jego decyzjami. Jeunet niestety dość niemrawo nakreślił dramat rodzinny. Skupił się wyłącznie na małym bohaterze pozostawiając samopas drugi plan i jego postaci. A szkoda, ponieważ są one równie barwne i interesujące, jak nie bardziej, co sam T.S.
Również fabuła ociera się o schematyzm i z lekka nuży. Powiem szczerze, że Jeunet niebezpiecznie zbliżył się tak poprowadzoną historią do kina familijnego. I jeśli oceniać go pod tym kątem to faktycznie osiągnął swój cel. Jednak twórczość Jeuneta upatruję w innych filmowych gatunkach i właśnie owa familijność obrazu uwierała mi najbardziej.
Nie jestem zachwycona tym seansem. Mało tego, wynudził mnie dość znacznie. Nie jestem również fanką kina familijnego i ten fakt niestety zaważy na ocenie. Szkoda, ponieważ lubię kino Jeuneta, a historią o dziecku-geniuszu z emocjonalnymi rozterkami totalnie mnie nie przekonał. Jedno jednak trzeba mu oddać. Od strony wizualnej ten film to majstersztyk. Dbałość o szczegóły, charakteryzacja i scenografia to top of the tops. A zdjęcia, jak to u Jeuneta, nadal mile pieszczą oko. I tylko właśnie dzięki nim dotrwałam do końca. W innym przypadku wyłączyłabym ten film po 30-stu minutach.
Moja ocena: 5/10 [ mocne 5,5 ]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))