Strony

poniedziałek, 2 marca 2015

FIFTY SHADES OF GREY [2014]




50 TWARZY GREYA nie jest filmem godnym polecenia i z pewnością większość doskonale o tym wie. Sama gardzę takimi produkcjami, ale nie mogłam sobie odmówić tej masochistycznej rozrywki. Jedynym pozytywnym aspektem seansu z tym filmem jest fakt, że katusze zastąpiły gromkie salwy śmiechu i ciche chichranie przy ekranie. Długo bowiem nie widziałam filmu, który jest tak beznadziejny, że aż śmieszy.



O czym jest 50 TWARZY GREYA? Z pewnością każdy już wie. To świetna fabuła dla osób szukających mało wybrednych podniet, znudzonych szarzyzną życia i oczekujących od niego niestworzonych rzeczy. Nie chce mi się jednak wierzyć, by aż tacy desperaci na tej Ziemi istnieli, którzy wynosiliby by ten film w niebiosa. Dlaczego? Z bardzo prostego względu, obraz ten nie posiada ani jednej pozytywnej cechy. Wszystko w tym filmie prosi się o werbalną chłostę. Tragiczny scenariusz. Na szczęście książki nie czytałam, ale nie zamierzam wyrządzać sobie takiej krzywdy. Koszmarne dialogi. Są one tak prostackie, tak płytkie, aż plomby wypadają. Charakterystyka postaci jest toporna i z metra cięta. Ten film jest równie brukowy, co jego pisarski odpowiednik. Duet aktorski pozostawia również wiele do życzenia. Jamie Dornan - sztywny niczym pal Azji, niestety nie z powodu atrybutów męskości. No i cudownie oblizująca swoje wargi córka holyłudzkich pochłaniaczy koksu z lat 80-tych - Melanie Griffith i Dona Johnsona, Dakota. Dakota ma piekielnie dobre aktorskie geny, problem w tym, że kompletnie nie widać tego na ekranie. Wzdycha jednak cudownie. Ech, och, ach i uuuuu roznosi się echem po głośnikach, a w trzepotaniu rzęskami jest niedoścignioną "miszczyniom".



Muszę przyznać, że Pani reżyser całkiem zjadliwie ujęła tę łóżkową wersję Tłajlajtów. Wprawdzie obyło się bez wyuzdanego seksu na ekranie, na który większość w tasiemcowych kolejkach po kinowe bilety czekała. Brakuje jednak golizny, a aseksualne sceny seksu były żenująco niskich lotów. Golizna została okrojona do minimum, czyli do widoku tyłka bohatera i cyckuf bohaterki, oczywiście w minimalnym stopniu co byśmy się do ich widoku zbytnio nie przyzwyczaili. Słowem... ten seksualny, sensualny film, do jakiego predestynowało 50 TWARZY GREYA, był równie podniecający, co mątwa rzeczna. Choć przyznaję, że ta nie jest tak komiczna.
Moja ocena: 3/10 

4 komentarze:

  1. "Nie chce mi się jednak wierzyć, by aż tacy desperaci na tej Ziemi istnieli, którzy wynosiliby by ten film w niebiosa."
    Wielu ludzi wynosi powieść w niebiosa (w końcu to dzięki temu mamy ten film), dlatego też niestety przypuszczam, że i ekranizacja znajdzie swych wiernych wyznawców. Powtórka z sukcesu "Zmierzchu" XD

    "Koszmarne dialogi."
    "Charakterystyka postaci jest toporna i z metra cięta."
    Czytałam książkę (przebolałam tylko pierwszą część) i po twojej recenzji widzę, że film wiernie oddaje "walory" tego dzieła XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też myślę, że kontynuacja jest wyłącznie kwestią czasu. Sugeruje to nawet nieszczęsne zakończenie.... boszzz, jakiż ten film marny. Szczerze, pierwsza część Tłajlajtów o wiele przyjemniejsza w odbiorze, choć to również niskich lotów standardy ;)

      Usuń
  2. Współodczuwam wasze męki... Aseksualny erotyk - pani reżyser funduje nam zapewne nowy gatunek filmowy. Kurde, czy może być większy zarzut względem filmu erotycznego, któremu przy powstawaniu przyświecał cel nadrzędny - by uruchomić, postawić, czy co tam się jeszcze dzieje... - niż aseksualizm? Co do pozostałych koszmarków, którymi film jest wręcz naszpikowany, daruję sobie... ni mom casu. Chociaż to "trzepotanie rzęskami" Dakoty akurat sympatyczne... ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ha ha :D w kategorii komedii daje temu filmowi 7/10 ;)

      Usuń

Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))