Dan Fogelman znany jest mi głównie, jako autor scenariuszy do takich filmów, jak FRED CLAUS, animacja BOLT, komedie KOCHA LUBI SZANUJE i LAST VEGAS. DANNY COLLINS to jego debiut reżyserski, który podobnie jak jego scenariusze należy raczej do kina lekkiego, z lekko humorystycznym tłem.
Tytułowy Danny Collins to główny bohater filmu. Podstarzała gwiazda muzyki, człowiek swej epoki, żyjący zgodnie z zasadą sex, drugs & rock'n'roll. Danny'ego poznajemy u schyłku swej kariery, kiedy to niczym odgrzewane kotlety odśpiewuje swoje stare songi na kolejnych koncertach ku uciesze geriatrycznej widowni. Mężczyzna nie należy jednak do typu szczęśliwych. Gdzieś po drodze podpisał cyrograf i zamiast iść za głosem własnego sumienia i duszy oddał się w pełni komercji. Momentem zwrotnym w jego życiu będzie stary list Johna Lennona, którego Danny jest adresatem. Jego ton sprawi, że bohater porzuci blichtr i blask fleszy na rzecz powrotu do wartości, które czynią człowieka wartościowym.
Film Fogelmana, podobnie jak i jego poprzednie scenariusze, nie jest dziełem wymagającym. Jest przewidywalny, lekki i niewymagający. Uroku tej banalnej treści dodają humorystyczne dialogi, a przede wszystkim rewelacyjny duet aktorski Al Pacino - Christopher Plummer. To właśnie dla tej dwójki warto poświęcić chwilę temu obrazowi. Pozostała część aktorów [Bening, Cannavale, Garner] nie zrobiła wielkiego wrażenia, ale spokojnie wtórowała starszym Panom. W bonusie możemy usłyszeć Ala śpiewającego, choć akurat w tej materii aktor nie ma się czym pochwalić.
DANNY COLLINS nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia. Przewidywalność mocno dała się temu filmowi we znaki, a zakończenie wydało się bardzo banalne. Mimo wszystko, zarówno dialogi, jak i bardzo fajny duet Pacino-Plummer sprawiły, że te kilkadziesiąt minut minęło bez większego bólu. Poza tym, sympatycznie jest móc ponownie zobaczyć Pacino we wdzięcznej roli, zwłaszcza, że większość jego filmów, w których raczył ostatnio grać [oprócz produkcji HBO - YOU DON'T KNOW JACK] to gnioty. W każdym razie, do kina z pewnością bym się na ten film nie wybrała, ale żałować seansu też nie zamierzam.
Moja ocena: 6/10 [mocne 6,5]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))