Jedną z reżyserek filmu WIDZĘ, WIDZĘ jest scenarzystka filmów Ulricha Seidla i to on jest producentem tego obrazu. Jak zatem łatwo przypuszczać wpływ filmów Seidla powinien być odczuwalny. Ja jednak odczuwam w WIDZĘ, WIDZĘ wpływ twórczości Michaela Haneke. Brakuje tu bowiem formy dokumentalnej pielęgnowanej przez Seidla, za to następuję mocne, psychologiczne tąpnięcie, do którego powoli jesteśmy wprowadzani przez większość filmu.
Historia przenosi nas do domu nad jeziorem. Mieszkająca na odludziu kobieta, po operacji plastycznej, samotnie wychowująca synów, bliźniaków, diametralnie zmienia swoje usposobienie, co przeraża chłopców. Bliźniacy zaczynają wątpić w tożsamość ich matki. Podejrzewają, że zastąpiła ją jej bliźniaczo podobna przyjaciółka.
Gdyby oceniać ten film za ostatnie 10 minut jego trwania, byłaby to bardzo wysoka ocena. Każdy, kto przypomina sobie brutalność filmów Haneke, zwłaszcza pod kątek behawioralnym, przeistaczanie się niewinnych jednostek w złe wilki, z pewnością odnajdzie w końcówce tego filmu wiele satysfakcji. Jednak 10 minut filmów nie czyni z niego arcydzieła. Film się dłuży, jest monotonny, brakuje wprowadzenia i utrzymania napięcia jak ma to miejsce w filmach Haneke, interesujących charakterystyk postaci, jak u Seidla, czy nawet schizoidalnych pomysłów, jak chociażby u Lanthimosa i jego filmie KIEŁ.
Nie podobał mi się ten film, choć ostatnie jego minuty mocno poprawiły odbiór i ostateczną ocenę. Wiele się mówi o wpływie twórczości Seidla i Haneke na tę produkcję, jednak do poziomu filmów tych Panów brakuje mil całych. Osoby z nadmiarem cierpliwości, zainteresowanych złem pierwotnym, tkwiącym w człowieku mogą się z WIDZĘ, WIDZĘ spróbować. Ja jednak spodziewałam się o wiele więcej, niż otrzymałam.
Moja ocena: 5/10 [w tym +1 za zakończenie]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))