Australijska reżyserka Kim Farrant nie ma imponującego dorobku, a STRANGERLAND to moje pierwsze spotkanie z jej kinem. Australijskie kino ma się dobrze i choć STRANGERLAND nie jest filmem wybitnym, na tle serwowanej papki z holyłudu i tak wypada bardzo dobrze. Dla mnie jednak czegoś w nim brakowało.
Film można zaliczyć do gatunku thrillera. Reżyserka powoli odkrywa karty historii rodziny Parkerów i w miarę upływu czasu uzyskujemy coraz więcej informacji na temat przeszłości tej rodziny.
To mroczna opowieść o małomiasteczkowej społeczności i rodzinnych relacjach. Parkerowie stają przed rodzinnym dramatem i koniecznością rozwikłania zamiecionych pod dywan problemów, gdy z domu uciekają ich dzieci. Przerażeni rodzice zaczynają poszukiwania. Wokół australijskie pustkowia, palący żar z nieba, uciekający czas i skrywane rodzinne tajemnice.
Pierwsza połowa STRANGERLAND składa wiele obietnic. Ciekawie budowane napięcie i intrygująca przeszłość bohaterów zachęcają nas do seansu. Niestety nie na długo. Druga połowa filmu zaczyna się rozjeżdżać. Wkrada się monotonia, przewidywalność i dość toporne rozwiązanie akcji. Z pewnością sporym mankamentem jest czas trwania tego filmu. Wiele sekwencji jest niepotrzebnych, a pomysł z rozwiązaniem zagadki jest mocno niedopracowany.
Atutem filmu z pewnością jest warstwa techniczna. Piękne krajobrazy australijskich pustkowi, świetne zdjęcia oraz bardzo dobre kreacje aktorskie od Hugo Weavinga i Nicole Kidman. Nie jestem jednak zachwycona kreacją Josepha Fiennesa. Jego dramatyzm był drętwy i mało przekonywujący. STRANGERLAND to przykład filmu ze straconym potencjałem i nie sądzę bym zapamiętała go na dłużej, więc nie polecam.
Moja ocena: 5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))