Nie znoszę filmów o dzieciach, czy z dziećmi w rolach głównych. Kino familijne to również nie moje standardy. Nie znam również twórczości reżysera Alejandro Monteverde, a jednak... zaryzykowałam. I jak to mówią, kto nie ryzykuje nie pije szampana.
LITTLE BOY to urocza historia o chłopcu, który tak bardzo kochał swego ojca, że był w stanie uwierzyć w każdą niedorzeczność, która mogła sprawić by powrócił on z wojny w Japonii. I z pewnością daleko temu filmowi do kina familijnego. To obraz o postawach ludzkich, uprzedzeniach, a także przyjaźni, obalaniu murów własnych awersji i rodzinie.
Monteverde stworzył film uniwersalny. Głównie za sprawą wydźwięku, który niesie w sobie scenariusz. Znajdziemy tutaj postawy, które większość z nas nazwałaby ciemnogrodem i przypisała większości polaków. Okazuje się, że ciemnogród nie jest zależny od szerokości geograficznej i w każdym miejscu na ziemi znajdą się idioci, debile, a przede wszystkim niewyedukowana masa, która tak łatwo ulega wszelkiego rodzaju manipulacjom, zabobonom i stereotypom. Ten mur złożony z ludzkich ułomności jest niczym Goliat, a Dawidem staje się właśnie uroczy, mały chłopiec, który swoją determinacją, wiarą i konsekwencją zadziwi świat.
Mimo mojej niechęci do tego projektu jestem bardziej niż mile zaskoczona. Świetny scenariusz, piękne zdjęcia, bardzo dobre kreacje aktorskie, nawet Watson z miną zbitego psa nie irytowała, ale to nie ona skradła ten film, tylko mały chłopiec i jego genialny wykon.
Polecam wszystkim, którzy lubią się wzruszać na filmie i poszukują wiary w ludzi.
Moja ocena: 7/10 [mocne 7,5]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))