Strony

wtorek, 17 kwietnia 2012

JESUS HENRY CHRIST

Niestety reżyserowi nie udało się przebić FIREFLIES IN THE GARDEN. Po takim pełnometrażowym debiucie, liczyłam na więcej.
Świetna historia. Bardzo oryginalna. Lubię opowieści o postaciach zagubionych, neurotycznych, lekko nieporadnych, przez co zabawnych. I te atuty tutaj są. Jest samotnie wychowująca syna matka. Małego geniusza, skądinąd zapłodnionego "z tubki". Jest domniemany ojciec, totalnie nieporadny naukowiec, który publikując psychoanalityczne banialuki, niszczy słodkie dzieciństwo ekscentrycznej córki. A w samym centrum - dziadek. Samczy pierwiastek, od którego lawina nieszczęść spadła z nieba, jak meteoryt na kompostownik.
Nic bardziej ciekawego w temacie popapranej rodzinki wymyślić nie można. Podłoże genialne, a jednak... Film ma być komedią. I ma rzeczywiście momenty iście zabawne. Jednak przytłaczająca depresja bohaterów, natręctwa i maniactwo, nie pozwala cieszyć się tym, co pocieszne. Atmosfera filmu jest tak ciężka, jak trzy kilogramowy głaz na klatce piersiowej. Od tej przyciężkiej masy "dołów" oddychać nie da rady, a co dopiero rozszerzyć usta z radości. 
Szkoda. Gdyby nadano historii nieco Allen'owej lekkości, byłoby super zabawnie, prawie jak w WHATEVER WORKS.
Nawet Sheen, i dość jednostajna Collette wypadają topornie. Mimo wszystko nadal jestem pod wrażeniem opowiedzianej historii. Takich perełek o neurotykach jest mało. Za mało.
Moja ocena: 6/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))