Strony

sobota, 21 kwietnia 2012

KOI NO TSUMI

Jak zwykle w wymyślaniu pokrętnej fabuły Japończycy nie zawodzą.
Na samą myśl o produkcji z kraju kwitnącej wiśni, aż palce mi się trzęsły. Na próżno. Początek filmu mocny i bardzo dobry. Relacje młodej żony z zimnym i obślizgłym, jak jaszczurka mężem, bezcenne. Ta rutyna, pedantyzm i ślepe podporządkowanie genialnie przedstawione. I w momencie, kiedy żona, znudzona monotonią i brakiem zainteresowania męża, postanawia się nieco zrewolucjonizować, zaczyna się jazda w dół. Bez trzymanki. 
Cała historia osadzona jest na motywie tajemniczej zbrodni. I tu jak zwykle Japończycy trzymają poziom w filmowaniu golizny, flaków i robactwa. Obrzydzenie murowane. Ale gdy zaczynamy poznawać historię od podszewki, zaczyna się moralizatorstwo. Reżyser niepotrzebnie skupił tak wiele uwagi na wątku ideologicznym między bohaterką, a jej sprostytuowaną kompanką. Bełkot wyszedł z tego niemożebny. I tak właściwie nie wiadomo w jakim celu. Poezja wymieszana z uświadamianiem bohaterki, że puszczanie się za kasę ją wyzwoli, jest jak szorowanie gołą dupą po trotuarze. Bolesne.
Mimo tego niektóre sceny są bezcenne. Ustawianie papuci mężowi na powrót z pracy, scena zbrodni, sekcji zwłok czy rozmowa z matką jednej z bohaterek - majstersztyk. Trzeba przyznać, że autor ma niezwykłe wyczucie detali. Problem w tym, że chyba trochę za bardzo. Gdyby było odrobinę krócej i bez zbędnego słowotoku, byłoby miło i przyjemnie.
Moja ocena: 5/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))