Strony

środa, 2 maja 2012

THIS MEANS WAR

Czas nadrobić zaległości z amerykańskich produkcyjniaków.
Historia przypomina trochę Mr. AND MRS. SMITH, z takim wyjątkiem, że tu tłucze się dwóch agentów o tę samą laskę. Jak widać fabuła niewysublimowana.
Agent rozwodnik (Hardy) planuje zapoznać Panią (Witherspoon), która tak się przez przypadek składa, też jest samotna i poznają się przez ... net. W trakcie randki wspomniana wyżej dama wpada, również przez przypadek, na przyjaciela agenta rozwodnika (Pine) i tak, znów przez przypadek obaj Panowie zaczynają konkurować między sobą o względy pięknej, blond damy. Także producenci zadbali o nadmiar testosteronu u Panów i brak zdecydowania u Pań. Jest tego mnóstwo, czasami jest to zabawne, czasami żenujące.
Nie ma więc, co doszukiwać się drugiego dna. Bo go nie ma. Jedno, co zadziwia. Jeśli producenci, chcą aby konkurencję podbicia damskiego serca wygrał Amerykanin (Pine), to proszę nie wybierajcie za Angola Tom'a Hardy. Tylko brak scen jego wytatuowanej klaty trzymał mnie trzeźwo przed ekranem. A tu bohaterka ma takie dylematy, jakby chorowała na kataraktę ... Pine czy Hardy ?? Bitch, plizzzzzzzzz.... no, oczywiście, że Hardy.... :-)))
Moja ocena: 5/10 (obniżam ocenę za ubranego Hardy'go ;-))))




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))