Filmy Urszuli Antoniak cechuje jeden motyw przewodni - samotność. Najgorszy jej etap, kiedy wyje z rozpaczy pod oknem prosząc o wejście. Zarówno w Nic osobistego , jak i w CODE BLUE ta tematyka jest główną myślą, która wypala dziury w mózgu, niczym kwas siarkowy.
Antoniak poruszyła masę tematów, które bolą. Poprzez swoją neurotyczną bohaterkę, jakże przypominającą grającą przez Hupert postać w PIANISTCE Haneke, przekazuje nam obraz samotności wielowymiarowej. Śmierci, miłości, życia, agonii, starości - całe życie jest nią przesiąknięte.
Film jest masakrycznie przygnębiający. Świat przedstawiony jest sterylny, pusty i zimny. Nie ma nadziei. Nie ma substytutów. Życie jest czarno-białe. Bez wymówek i podtekstów.
Nie chciałabym znaleźć się w skórze bohaterki, bo faktycznie widzę jedyne wyjście z sytuacji. Niestety to najgorsze. Trudno znaleźć inne rozwiązanie widząc beznadzieję i pustkę jej życia. Antoniak również nie daje nam nadziei na to, że bohaterka upora się z problemami.
Sam obraz jest równie trudny w odbiorze, co tematy w nim poruszone. Wolne, długie ujęcia. Minimalizm w dialogach. Jednak reżyserka ma wyjątkowo sprawne oko. Braki w dialogach uzupełniają obrazy. To one przemawiają i są w tym piękne. Nawet scenografia jest fantastycznie dobrana. Całość wyjałowiona, jak świat bohaterki.
Mimo wielu kontrowersyjnych opinii, nie uważam czasu spędzonego na CODE BLUE za stracony. I w przeciwieństwie do NIC OSOBISTEGO, ten tytuł Antoniak przemówił do mnie zdecydowanie mocniej. Dłużyzny momentami mogą razić, ale widać, że są one uzupełnieniem tła. Ciężko strawnym, ale sensownym :-)
Moja ocena: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))