Strony

czwartek, 2 sierpnia 2012

MARGARET

Ten film porusza tak wiele wątków, że nie wiem co mam o nim myśleć :-) Totalny mętlik.
Dwie i pół godziny retoryki na temat wypadku, w którym pod kołami autobusu ginie kobieta, a świadkiem jest młoda dziewczyna. I to od niej się wszystko zaczyna.
Bohaterka (Anna Paquin) przenosi nas w świat nastolatki, który jest tak skomplikowany i zagmatwany, że ciężko się połapać.
Problemy dorastania, młodzieńcza miłość, zauroczenie. Wszystko to w tempie zastraszającym. Do tego reżyser bombarduje nas hasłami politycznymi. Czy terroryzm, to atak, czy obrona przed amerykańskim ekspansjonizmem ? Czy jesteśmy na tyle obiektywni, by móc racjonalnie, bez emocji, oceniać i krytykować ? Gdzie leży prawda, czy w ustach tego, który ma władzę, czy tego kto jest siłą jej podporządkowany ? Żeby tego było mało, reżyser masakruje nas relacjami bohaterki z jej matką. Dzięki temu na myśl o okresie dojrzewania mam ochotę wykopać norę i zacząć żywić się energią kosmiczną :-)
Jednak w całym tym gradobiciu ideologiczno-społecznym jest jedna kwestia, która ponad te wszystkie, najbardziej mnie poruszyła. Kwestia młodzieńczej niewinności zderzonej z dorosłym życiem. Czystość idei ze spaczonym przez materializm i konsumpcjonizm myśleniem dorosłych. Jak wielka dzieli nas granica, między tymi, jakimi byliśmy w młodości, a tymi jakimi jesteśmy teraz. Wciągnięci w machinę nie zauważamy, jak bardzo odstajemy od tego co cenne, wartościowe. Jak egotyczne postawy przekładają się na dobro ogółu. Mamy w dupie wzniosłe idee. Kasa jest motorem, a wygoda i święty spokój towarem luksusowym. I taka jest prawda, a  Kenneth Lonergan pluje nam tym stwierdzeniem w twarz przez większą część filmu.
Nie ukrywam, że bohaterka działała mi na nerwy. Wszczepiony idealizm mieszał się, z jak to nazwała, życiem "zepsutych bogatych żydów". Jak rozpuszczony bachor miotała się po ekranie, tupiąc nóżkami, gdy coś nie wyszło.
Lonergan przesadził również z kwestią żydostwa we współczesnej Ameryce. Kto jak, kto, ale moim zdaniem ten naród ma głęboko w dupie problemy izraelsko - palestyńskie i prześladowania żydowskie w czasie panowania nazistów. Przenoszenie tej problematyki do współczesnego Nowego Jorku na Upper Manhattan, gdzie szklanka wody kosztuje tyle co dobre wino, trąci myszką. Postaci wygłaszające tezy prześladowań żydów są równie autentyczne, co buty Adidasa z czterema paskami :-).
Zebrano zaskakująco dobrą obsadę. Wprawdzie Matt Damon i Mark Ruffalo zagrali w epizodycznych rolach, ale ich obecność kradła każdą scenę. Niestety na niekorzyść Anna Paquin , która wiła się w spazmach wściekłości na ekranie, jakby zaatakowały ją czerwone mrówki. Nie znoszę tej aktorki i ta rola zmianie mojego nastawienia nie pomogła. Jest zdecydowanie za stara do roli nastolatki, a jej sposób komunikowania przez większość filmu przejawiał się krzykiem i fochem, który był nie do zniesienia.
Całość wypadła masakrująco patetycznie. Jednak treść, którą autor próbował nam sprzedać jest w pełni wartościowa. Nie biłabym się jednak o złote laury z tak długim patosem, ale spokojnie można obejrzeć.
Moja ocena: 6/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))