Amazing, my ass !!!
Pierwszy raz w życiu nie mogłam się doczekać końca filmu będąc w kinie. Miałam ochotę wyjść po 30 minutach. Moja rozpacz objawiała się nerwowym kręceniem w fotelu, jakby owsiki obsiadły moje cztery litery. Coś potwornego.
Jestem zaskoczona tak dobrymi recenzjami tego filmu. Spodziewałam się rewolucji w życiorysie Spider-Mana na miarę Batmana Nolana. W zamian dostałam unowocześnioną przeróbkę starej wersji bez komiksowego rysu. Panowie skutecznie wyelminowali cały ten przekoloryzowany blichtr znany z wersji komiksowej na rzecz bardziej realistycznych bohaterów. Pod tym względem wyszło przyzwoicie. Ale nadal w głowie o kopułę obija się pytanie: po co odświerzać stary kotlet, skoro poprzedni został przetrawiony na miliony sposobów ? Ta wersja niczym nie ujmuje. Niczym nie szokuje. Nie wprowadza nic nowego. Nie przynosi żadnej wartości dodanej.
I nie ujmie mnie urocza twarz Andrew Garfield 'a, czy wskrzeszeni z filmowego niebytu Martin Sheen i Sally Field. Nikt temu gniotowi nie pomoże. A wisienką na torcie była Emma Stone, która w roli licealistki wypadła dość nieautentycznie i staro. Chyba, że scenarzysta w założeniu przyjął, że bohaterka ma wygląd, jakby kiblowała w pierwszej klasie przez 6 lat.
Spider-Man był najbardziej nielubianym przeze mnie bohaterem z komiskowej układanki. I tak już chyba zostanie. Wersje z aseksualnym Tobey Maguire, jak i ta są równie beznadziejne. Więc... cała holyłudzka gawiedź niech się okopie z taką wersją w sześciometrowym dole i przerabia na kompost. Dziękuję bardzo za takie nowum.
Oczywiście o wersji 3D nie wspomnę. Niestety byłam na nią zmuszona. Szkoda mówić... równie dobrze mogłabym ubrać maskę spawacza na twarz... efekt byłby taki sam (czytaj: beznadziejny).
Moja ocena: 3/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))