Strony

poniedziałek, 1 października 2012

SYKT LYKKELIG

Do okrytej śniegiem norweskiej wiochy przyjeżdża małżeństwo z miasta, by leczyć swój upadający związek. Ku ich zaskoczeniu sąsiadami jest małżeństwo, które żyjąc w  tych grobowych warunkach pragnie się z nowymi przybyszami zaprzyjaźnić. No i zaprzyjaźnia ;-)...
Anne Sewitsky stworzyła projekt, który odniósł ogromny sukces. Ta komedia, miała pokazywać, że niezależnie od szerokości geograficznej, każdy ma swój krzyż pański, który nosi. Problem w tym, że w takim wydaniu, to już chyba bomba atomowa może cokolwiek zmienić. Mocno naciągana historia. Choć wszystko w życiu jest możliwe, to zebranie takich egzemplarzy pod jednym dachem, to wygrana w totka. A propos ciekawych postaci od razu nasuwa mi się wspomnienie o genialnym Nie ma tego zlego . Jednak tamtejsi bohaterowie bardziej do mnie przemawiali. Może dlatego, że ich problemy wynikają z ich wewnętrznego pragnienia i neurozy, a nie nudy i głupoty.
W filmie najmocniejszą chyba stroną są nakreślone postaci. To nie fabuła i perypetie par tworzą całość, a ich trochę zagubieni bohaterowie. Głupiutka Kaja i jej aseksualny mąż Eirik wraz z dystyngowaną Elisabeth i ciepłym Sigve. Ich problemy wynikają z głęboko zakożenionych i niespełnionych pragnień wobec partnerów oraz narzuconych im wymagań. Kaja, kompletnie niezaspokojona seksualnie i Sigve, który szuka w niej ciepła i czułości, której nie znajduje u swojej żony. Eirik, to egzemplarz dla mnie całkowicie kosmiczny. Ukryty gej w barwach pana domu. Całkowicie odizolowany od rodziny. Genialnie wychował małego blond nazistę, który pewnie jest prototypem znanego nam Breivika. Najmniej jednak dowiadujemy się o Elisabeth, od której tak faktycznie wszystko się zaczęło. Bez niej nie byłoby tak oryginalnego czworokąta.
Film z założenia ma być komedią. Nie ma tutaj elementów, które przyprawiają o ból brzucha. Brakuje mi mocno czarnego humoru, jaki był w Nie ma tego zlego. Można powiedzieć, że perypetie bohaterów są zabawne. Dla mnie raczej mało, ale... Najbardziej jednak rozbawiła mnie relacja między synami bohaterów. Wspomniany mały Hitler Jugend i jego czarny rówieśnik. Zabawa w Pana i Niewolnika rozbawiła mnie do łez. I to chyba jedyne sceny, dla których warto obejrzeć ten film :-), Filmów o kryzysach w związkach była masa i mogę śmiało powiedzieć, że masa lepszych.
Moja ocena: 5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))