Strony

czwartek, 22 listopada 2012

DARK HORSE

Todd Solondz: I suppose I just wanted to see if I could make a movie without rape, paedophilia or masturbation. I always think it's important to challenge oneself.

Powyższa wypowiedź obrazuje to, co lubię najbardziej w filmach Solondz'a , zero kompromisów, cynizm i genialne oko obserwatora.
Ten film udowadnia, że Solondz ma jeszcze wiele do powiedzenia. Bałam się, że mocno odstąpi od swojego pesymistycznego, czarnego humoru, jaki znamy z Happiness , czy kultowego już Witajcie w domku dla lalek . Ten film jest dużo lepszy od Palindromy, czy Zycie z wojna w tle .
Można powiedzieć, że CZARNY KOŃ to Solondza wizja 40-letniego prawiczka. Bohater może nie ma jeszcze czterdziestki, ale z bohaterem Apatow'a łączy go wiele. Zamiłowanie do kolekcjonowania figurek, tandetny wystój wnętrz połączony z całkowitym bezguściem, co do ubioru. Jest kompletnie niedojrzały, maksymalnie zakompleksiony i absolutnie ma w dupie samodzielność, wychwalając pod niebiosa garnuszek mamusi. Nie ma pojęcia, jak nawiązać znajomości. Nie tylko z kobietami. Jest zupełnie odrażający. Do rangi olimpijskiej wyćwiczył umiejętność użalania się nad sobą, co sprawia, że jest znerwicowany i sfrustrowany. Wpada na kompletnie głupie pomysły, czego skutkiem są oświadczyny dziewczynie, którą poznał tydzień wcześniej na weselu. Zgodnie z zasadą każda potwora znajdzie swego amatora, wybranka naszego bohatera jest równie powalona, jak nie bardziej.
I tak to Solondz prowadzi nas przez historię przygnębiającą, a jednocześnie zabawną. Główny bohater swoją neurozą stał się parodią samego siebie. Z pewnością nie jest to postać, której będziemy żałować. Zarówno nasza para, jak ich rodziny to zwierciadło społeczeństwa, w którym żyją. Solondz po raz kolejny z bogatych i ułożonych przedmieść zamieszkałych przez amerykańską klasę średnią, za kłaki wyciąga przez okno samotnych frustratów i depresyjnych malkontentów. Daje po pysku przeciętniakom z wymalowanym uśmiechem na twarzy, jakby chciał im wykrzyczeć, możecie nas mamić, ale my i tak wiemy, co się kryje pod tą maską. Jednak bez tak wspaniałych aktorskich kreacji, ten efekt nie zostałby osiągnięty. Na pierwszy plan z pewnością wysuwa się beznamiętna twarz Christopher Walken'a. Rewelacyjnie zagrała też Selma Blair, jej Miranda jest tak depresyjna, że na jej widok można się pociąć. Również miłym zaskoczeniem jest udział Mia Farrow. Aczkolwiek, jej wyliftingowana twarz i związane z tym problemy z mimika negatywnie wpływają na jej kreację. Bez tej chemii byłoby znacznie lepiej.
Cieszę się, ponieważ po Haneke to jeden z moich ulubionych reżyserów, na którego filmy czekam z niecierpliwością. I na takie filmy warto czekać.
Moja ocena: 7/10


Oczywiście nie zapominamy o ścieżce dźwiękowej filmu. Solondz bardzo dba, by oprawa muzyczna była uzupełnieniem filmu i spoiwem z fabułą i bohaterami. I tak też jest tym razem. Przepełniony kiczem i popowym chłamem soundtrack jest kompletnym uzupełnieniem charakteru bohatera. O ! np. takie cudeńko :-)

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))