Historia romansu królowej duńskiej Karoliny Matyldy z lekarzem króla, postępowym Johannem Friedrichem Struenseem.
Akcja rozgrywa się w wieku Oświecenia, gdzie główną władzę nad państwem duńskim, jak psychicznie chorym królem, sprawował Kościół. Co się z tym wiązało nie trudno wywnioskować. Wieki Średnie w osiemnastowiecznej Danii się nie skończyły.
Jest to swoisty historyczny melodramat. Jednak to co nasuwa się i wychodzi na pierwszy plan po obejrzeniu filmu to fakt, że wśród rządzących priorytety i pewne zachowania nie zmieniły się do tej pory. Nepotyzm, despotyzm, a potrzeby społeczeństwa i dobro kraju zajmują ostatnie miejsce. Każdy musi znać swoje miejsce do dziobania, a wszelkie przejawy reform i zmian raczej spotykają się z gilotyną. I to lepiej szybko, niż reformatorska myśl zdąży zakiełkować.
To smutny obraz dziejów. Nie zmieniło się wiele i pewnie nie zmieni. Taka już ludzka, pazerna natura. Obraz mimo swej kilku wiecznej przeżytej historii jest bardzo uniwersalny.
Reżyser zebrał również śmietankę duńskich aktorów. Oczywiście wspaniały Mads Mikkelsen, którego mogłabym oglądać non-stop. Ale i zdolny narybek dał się poznać ze swojej dobrej strony Alicia Vikander, Mikkel Boe Følsgaard, czy Cyron Melville.
Scenariusz może razić pewną oczywistością, jednak historia wymusza i ma swoje prawa. Wydaje mi się również, że sama postać Struensee'go została zbytnio wybielona, jak również ich dworski mezalians. Struensee jawi się tutaj, jako reformator idealista, dla którego dobro narodu jest dobrem nadrzędnym. Trundo mi w to wszystko jednak uwierzyć, karty historii trochę inaczej opisują tą postać, zwłaszcza że jego filmowa, biało-czarna natura nie mieści się w kategoriach realizmu, który jest szary, jak futro myszy. Całość jest jednak przyjemna i w przystępny sposób ułożona. Nie można się nudzić.
Moja ocena: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))