To mój pierwszy film Shin'ya Tsukamoto. Z pewnością sięgnę po jego wcześniejsze dokonania.
Wbrew temu co piszą, to nie jest horror. Absolutnie. To dramat psychologiczny o kobiecie, która albo przechodzi ciężką depresję po porodową, albo schizofrenię paranoidalną. Jakby nie patrzeć, ma nieźle poprzekładane w głowie. Można nawet dosadnie stwierdzić, że jest zdrowo pieprznięta.
Trudno opisać ten film jednym zdaniem. Z jednej strony realizacja wydaje się amatorska. Prowadzenie kamery z ręki, sprawia że momentami film jest mało wyraźny. Jednak nazwisko reżysera nie budzi wątpliwości co do profesjonalizmu. Po drugie fabuła. Nie da się ukryć, że bohaterka jest postacią niejednoznaczną. Można jej współczuć z racji odseparowania jej od ukochanego synka, z drugiej cieszyć się, bo tragedia wisi na włosku. Jednak wplecenie w taką dramaturgię formy musicalowej trochę trąci myszką. Jeśli jednak zajrzymy w biografię reżysera możemy śmiało stwierdzić, że Japończykom wiele uchodzi płazem. Tworzą rewelacyjne filmy i zajebiście oryginalne scenariusze. I śmiało można powiedzieć, że scenariusz KOTOKO jest oryginalny i całkowicie niebanalny.
Nie jest to jednak łatwy film w odbiorze. Mimo drażniącej kamery i amatorskiej formy montażu, jest coś co mnie intrygowało. Coś co nie pozwalało zatrzymać filmu i nacisnąć delete. Specyficzny magnes, który przyciągał do momentu pojawienia się napisów końcowych. Problem tkwi w tym, że trudno mi określić co tym magnesem kierowało. Może faktycznie historia bohaterki, może jej los, który jest uniwersalny i niezależny od szerokości geograficznej. Tak właściwie ta kobieta może żyć obok nas. A może właśnie ta chaotyczna forma, jaką utrzymał reżyser. Nie mam pojęcia. Z pewnością jest bardzo intrygujące kino.
Moja ocena: 6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))