W końcu doczekałam się swojego seansu z Haneke. To jedyny reżyser na którego filmy nie wybiorę się do kina. Nie dlatego, że szkoda mi kasy. To bardzo poruszające obrazy i przeraża mnie wizja sąsiada opychającego się popcornem.
Obraz jest jakby odtworzeniem zdarzeń, które na samym początku zostają przedstawione jako punkt kulminacyjny. Jednak na faktyczną kulminację widz musi poczekać do końca filmu. Haneke, jak zwykle powoli, ale bardzo obrazowo, sugestywnie i konsekwentnie snuje opowieść, by w końcu osiągnąć w niej swoje apogeum. Jestem ogromną wielbicielką jego twórczości i zdaję sobie sprawę, że nie ma w niej obrazów łatwo przyswajalnych i radosnych. Ale taki świat preferuję. Widząc, z założenia szklankę do połowy pustą, wizja świata Haneke, bardziej do mnie przemawia, niż iluzoryczne kalejdoskopy wmawiające mi, że świat jest piękny, nawet jak się jest biednym, zezowatym i garbatym.
W tym obrazie Haneke nie szczędzi w środkach. Nie ma może radykalnych poglądów na totalitaryzm, jak w jego ostatnim filmie. Ale jest pewien radykalizm w poglądach na miłość, zwłaszcza w obecnych czasach. W świecie społeczeństwa konsumpcyjnego, gdzie młodość jest wzorcem, a piękno celem do osiągnięcia, nie jest łatwo mówić o starości. A co dopiero znaleźć w niej miłość ?
Jak pogodzić niedołęstwo i ciężką chorobę z miłością i pięknem ? Haneke nie znajduje na to odpowiedzi. Z pewnością jednak pokazuje, że to ostatnie studium miłości, jakim jest całkowite oddanie się drugiej osobie w chwili kompletnego upadku, jest drogą przez mękę, pełną wyrzeczeń i pogodzenia się z tym, że nawet ciężka ręka czasu, potrafi w nas zniszczyć to, co przez lata było wyznacznikiem naszego życia. Na szczęście człowiek jest zwierzęciem rozumnym i w całym tym kołowrotku zdarzeń, jakim jest życie, znajdzie sobie taki punkt odniesienia, który pomoże mu wytrwać najcięższe chwile. Tak też zrobił główny bohater. Mimo choroby żony, nie widział w niej kaleki. Widział w niej siłę i dążenie do utrzymania godności, którą łatwo się wyzbyć przy byciu rośliną. I mimo wewnętrznego bólu i cierpienia, zdał sobie ostatecznie sprawę, że prawdziwą miłością nie jest całkowita opieka i powolne opóźnianie tego co nieuniknione. Prawdziwą miłością jest umiejętność pogodzenia się z jej odejściem.
Absolutnie zasłużona Złota Palma w Cannes.
Moja ocena: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))