Strony

sobota, 15 grudnia 2012

THE MAN WITH IRON FISTS

Większość może się ślinić już na samą wzmiankę, że za produkcją stoi Quentin Tarantino, a scenariusz napisał Eli Roth. No cóż... proponuję otrzeć usta, bo to zbiór resztek z ich stołu. Niestety... RZA powinien zostać przy aktorzeniu, lub wrócić do korzeni z Wu-Tang Clan. Reżyserowanie nie najlepiej mu wychodzi.
Może i przy tworzeniu tego wątpliwego dzieła przyświecała szczytna idea złożenia hołdu filmom karate z lat 80-tych, jednak to co z tego ostatecznie wyszło nie nadaje się do oglądania. To zbitek kilku niezłych scen bijatyk połączonych z tryskającą krwią o sile strumienia z myjki ciśnieniowej i przekombinowanych maszyn uśmiercających. Jeśli dodamy do tego efekty rodem z PRZYCZAJONEGO TYGRYSA.... to mamy pełen skład efekciarski filmu. Niestety wszystko tchnie starzyzną i pleśnią, a fabuła i scenariusz jest tyle wart, co zawartość toalety po dużej porcji obiadu. 
Nie pomogła obsada, która pewnie zagrała w tym śmieciu ze względu na Tarantino. Nie pomogły wyszukane stroje i Chinki wyginające się jak cięciwa w łuku. To koszmarek nakręcony w jednym pomieszczeniu, w którym bohaterowie w spazmach biegają po ekranie szukając wyjścia z planu. 
Gdybym miała oceniać same sceny walki, to może dałabym 6/10. Film jednak oceniamy za całokształt, a on wygląda naprawdę miernie w porównaniu z czymkolwiek. Następnym razem, jak będę chciała pooglądać sobie migające, kolorowe obrazki, to po prostu włączę reklamy.
D-N-O
Moja ocena: 1/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))