Tarantino znów sięga do klasyki, tym razem westernów klasy B. W latach 60-tych powstał pierwszy film, włoskich twórców, DJANGO, który zapoczątkował późniejsze wariacje na temat bohatera. Różnica jest taka, że tamtejszy bohater jest biały :-)
Tarantino ma w dupie konwenanse i lubi bawić się kinem. To człowiek, który nie wyważa otwartych drzwi. Raczej czerpie z kina to, co dla niego najlepsze, przerabiając na formę, w której dobrze się czuje. Podobnie jak w KILL BILL przełamuje utartą kinową stylistykę, tak i tutaj chłoszcze batem po kręgosłupie spaghetti westernów.
Odnoszę również wrażenie, że każdy z jego filmów musi być swego rodzaju manifestem. We WŚCIEKŁYCH PSACH, PULP FICTION poruszał wątek gangsterski. KILL BILL był feministycznym manifestem kobiet, które też mogą spuścić manto facetom :-) BĘKARTY WOJNY były ciekawą wariacją na kino wojenne, rozliczające przy tym kwestie nazistowskiego panowania. Po to, by w 2012 pokazać nam film rozliczający się z kwestią niewolnictwa w Stanach.
Akcja filmu rozgrywa się dwa lata przed wojną secesyjną. Jest to więc ciekawe preludium do filmu LINCOLN. Niewolnictwo przeżywa swoje apogeum, południowe Stany to ich mekka. Django właśnie przebywa drogę, by zostać po raz kolejny sprzedanym. Jednak na swej drodze spotyka wybawiciela, dr Schultz'a, który jak się potem okaże, nie tylko ocali mu życie, ale będzie też swego rodzaju ojcem. Dzięki niemu narodzi się nowy Django, bóg zemsty i ognia piekielnego, który swym rewolwerem wymierza karę rasie białych panów.
Póki co, to najlepszy film w tym roku. Rewelacyjna komedia, połączona z brutalnością. Hektolitry krwi, przeplatają się z wysmakowanym dowcipem dr Schultz'a, którego z resztą bombowo zagrał Waltz. Ta ponad dwu godzinna eskapada po południowych stanach w poszukiwaniu przestępców jest rewelacyjnym popisem gry aktorskiej wspomnianego już Waltz'a, Di Caprio, czy odrodzonego Samuel L. Jackson'a. Jackson przy tym odgrywa rolę czarnucha przerobionego na modłę białych. Nie solidaryzuje się ze swoimi ludźmi. Jest sprzedajny, dba wyłącznie o swoją dupę, jest zepsuty do szpiku kości. Oczywiście, jak to u Tarantino, najgorsze męty społeczne zawsze spotka sroga kara.
Przy takim aktorskim składzie, Foxx niestety wypada dość blado. Dzięki bogu, zarówno scenariusz, jak i realizacja jest tak wciągająca, że ta jego jednostajność, aż tak mi nie przeszkadzała.
A w filmie dzieje się wiele. Każda reakcja wywołuje określoną akcję, która jest opłakana w skutkach. Trup ściele się gęsto. Czerwonej farby nikt nie żałował. Wszystko to przy dźwiękach tak różnorodnej muzyki, że aż głowa boli. A że przy tym ubaw po pachy... więc czuję się usprawiedliwiona ;-))
Nie lubię komentarzy o zajebistości filmu, jeszcze zanim ujrzy on światło dzienne, a co dopiero jest on impulsem elektrycznym na synapsach autora. Nie lubię zachwytów, sugerujących się wyłącznie reżyserem, który miał szczęście kiedyś nakręcić dobry film. Jednak tym razem, wszystkie te ochy i achy są strzałem w dziesiątkę. Tarantino nakręcił, po prostu, kolejny zajebisty film.
Moja ocena: 9/10
A propos muzy.... takie perełki między innymi możemy znaleźć w filmie....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))