Cierpka parodia choroby współczesnego świata. Już nie tylko Ameryki. Bohaterowie poprzez swoją desperację i brak wpasowania się w ramy społeczeństwa próbują przejąć kontrolę nad rzeczywistością. Oczywiście są to porykiwania szarpidruta. Wszystkie ich próby przywrócenia zachowań do normy muszą skończyć się fiaskiem.
Nasza dwójka to typowi abnegaci popkultury. Kolorowych światełek, sztucznych cycków, wrzaskliwych nastolatków, przekoloryzowanej, chamskiej telewizyjnej sieczki, która ogłupia wszystkich. Ich troska o psychiczne zdrowie narodu, wypada niczym Don Kichot walczący z wiatrakami. W ich dłoniach jednak nie rapier, a AK47. Fabuła przypomina trochę film Upadek (1993).
Spodziewałam się większej dawki cynizmu, czarnego humoru, który podsumowywałaby krwawa jatka. Trochę jak u Rodriguez'a w GRINDHOUSE , czy u Tarantino w DEATH PROOF. W zamian za to dostałam światopoglądową pogadankę o tym, jak zło zżera świat, a my niedługo staniemy się bezwolnymi marionetkami na usługach tajnych służb z Tel Awiwu :-))) Wszystko ok. Nawet mi się to podoba. Tylko wolałabym więcej akcji, zamiast bezproduktywnego mumbo jumbo.
Jest to dość ciekawa propozycja na kino obrazoburcze. Kino, które kpi sobie ze współczesnego obywatela. Które obnaża głupotę cywilizacyjną. Które daje kopa w dupę wszystkich pijawkom żyjącym i karmiącym się życiem innych. Takich filmów powinno być zdecydowanie więcej.
GOD BLESS AMERICA może nie jest wielce odkrywcze i powalające, ale wobec takich gigantów jak wspomniane wyżej GRINDHOUSE, DEATH PROOF, czy nawet SIN CITY, mało co może konkurować. Ciekawa, zabawna propozycja. Trochę zmarnowany potencjał. A szkoda...
Moja ocena: 5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))