Strony

niedziela, 24 lutego 2013

JOI UCHI: HAIRYO TSUMA SHIMATSU



Gdy wszyscy kinomani żyją w świecie oscarowej gorączki, ja mam swój świat i całkiem mi w nim dobrze :-) W związku z tym wypinam swój blady tyłek na nowinki. I staroci ciąg dalszy. A masz - złota statuetko ;-)))

A więc Kobayashi epizod drugi, tj. jego opus magnum, jak wieść gminna niesie, lub arcydzieło kina tudzież. 
Ok. a ja ma problem z tym filmem, szczerze mówiąc. Powiem krótko i nie mniej dosadnie: SEPPUKU podobał mi się bardziej. Ale tutaj już uprzedzam... ja po prostu dostaję wysypki na widok melodramatów, a w tym kierunku predestynuje owo dzieło. 

Kobayashi snuje historię samurajów po raz drugi. Znów jesteśmy w Japonii epoki EDO, tylko o jakieś stulacie później. Nie jest to jednak historia o biedzie, która doprowadza bohaterów do rozpaczy i tragedii, a prawie do miłości, którego bohaterowie bronić będą do ostatniego tchu.
Syn samuraja  Yogoro Sasahara zostaje zmuszony do poślubienia kochanki księcia Ichi, która po urodzeniu mu dziecka zostaje wyrzucona z dworu. Mimo niechęci rodziny młodzi biorą ślub i ku zaskoczeniu wszystkich zakochują się w sobie. Niestety po dwóch latach szczęścia, umiera książę, a następcą zostaje syn Ichi. Ponownie rodzina Sasahara staje przed trudnym wyborem. Tym razem rodzina księcia wymusza na nich powrót byłej kochanki na dwór do swego syna, następcy tronu. Miłość młodych jest jednak tak silna, że sprzeciwiają się woli pana, ściągając na siebie i całą swoją rodzinę jego złość.

Jest to kolejne dzieło Kobayashi'ego w sposób dość dwuznaczny podsumowujące etos samuraja. Z jednej strony widzimy siłę, determinację, lojalność, hart ducha, z drugiej strach, tchórzostwo, zawiść i dwulicowość. Kobayashi ponownie zadaje pytanie czym jest honor w kodeksie samuraja ? Zarówno w SEPPUKU, jak i w BUNCIE honor wg. Kobayashi'ego to strach przed utratą pozycji, statusu, majątku, któremu przeciwstawia niezwykłą odwagę. W SEPPUKU główny bohater nie obawiał się pomścić bezsensownej śmierci swego pasierba po bezdusznym potraktowaniu go przez władców klanu. Natomiast w BUNCIE bohaterowie przeciwstawiają się bezsensowi władzy, która na swój własny, wygodny sposób tłumaczy ciemnotę kodeksem Bushido. Czymże jest bowiem, jeśli nie ciemnotą, zmuszanie bohaterów do popełnienia seppuku, gdy ci nie zgadzają się z decyzją przełożonych ? W BUNCIE bohaterowie już nie są tak posłuszni zasadom, jak w SEPPUKU. Kwestionują je i nie boją się poświęcić dobrego imienia rodziny, by mieć prawo do szczęścia. Absurd i skostniałość tradycji zostają przeciwstawione woli życia i wolności w podejmowaniu decyzji. Samurajowie to już nie bezwolne marionetki ślepo posłuszne swemu panu. To świadomi swego losu, indywidualiści, którzy nie boją się upominać o to, co im się słusznie należy. O samostanowienie o swoim losie.



Tak jak stwierdziłam na początku, historia samurajów w BUNCIE nie jest tylko wyrazem sprzeciwu przeciwko bezsensowi kodeksu samurajów. Ten sprzeciw nie wypłynął przecież z próżni. U jego podłoża stoi motyw, który wbrew pozorom jest najważniejszy w filmie, a który Kobayashi przykrył delikatną, jedwabną kurtyną. To miłość. Niesamowita, mocna, inspirująca. 
Miłość między Yogoro, a Ichi jest niewyobrażalnie silna. Ci dwoje mimo początkowej niechęci otoczenia i pogardy, potrafili się odnaleźć i dać świadectwo innym. Ich miłość mocno podbudowała zgorzkniałego ojca, który bardzo nie chciał, by Yogoro podzielił jego los. Los mężczyzny, który żeniąc się z rozsądku utracił to, co w życiu najważniejsze. Miłość, szacunek i akceptację. A końcowa scena w której Isaburo konając krzyczy do wnuczki „Chciałbym, abyś była taką kobietą, jak twoja matka i poślubiła takiego człowieka, jak twój ojciec” jest tak przejmująca, że autentycznie w tych słowach widać całą tą miłość dwojga i podziw w oczach starego ojca.


Kobayashi w swoich filmach uczy nas patrzeć na ludzi przez pryzmat historii, którą niosą. Podobnie, jak w SEPPUKU pochopność w ocenie innych może nieść zgubę. Gdyby samurajowie zechcieli wysłuchać Motomo prawdopodobnie nie doszłoby do tragedii. Jednak lekceważący i pogardliwy stosunek samurajów doprowadził do jego śmierci. W BUNCIE podobna sytuacja pojawia się w przypadku Ichi. Nie znając jej historii i straszliwego losu, traktowana jest przez ogół, jako pozbawiona zasad wywłoka. 
Każdy niesie w sobie swój krzyż, jednak tylko nieliczni potrafią go zauważyć, a jeszcze mniej nieliczni chcą.

BUNT nie jest, jak SEPPUKU, historią opowiadaną dwutorowo. To dość chłodno, linearnie prowadzona akcja. Reżyser patrzy na bohaterów bardzo obiektywnie. Nie ocenia. Pozostawia to widzom. Mamy wielowymiarowe postaci. Od tych najbardziej sympatycznych, budzących momentami litość i współczucie, do zimnych, wyrachowanych indywiduów, które byśmy zakopali razem z robakami sześć stóp pod ziemią. I znowu mamy wspaniałą grę światłem, specyficzne kadrowanie, którego zamysłem jest położenie nacisku na konkretną scenę. I muzyka. Muzyka, która oddaje to, co dzieje się na ekranie, jednocześnie budując napięcie. A udział mistrza japońskiego kina jest absolutnym strzałem w dziesiątkę. Jego twarz jest jak mapa. Daj mi współrzędne, a odczytam jego emocje, myśli i uczucia. Fantastyczny aktor. Nie potrzebuje dialogów, świetnie oddaje je całym swoim ciałem.



Cóż... BUNT to klasyka kina i to bez dwóch zdań. Tu kwestionowanie nie ma sensu. Mogę jedynie porównać SEPPUKU i BUNT pod kątem odczuć, jakie miałam po tych dwóch seansach. Powiem szczerze, że po SEPPUKU były one silniejsze. I nie jest to kwestia czy film jest lepszy, czy gorszy. Myślę, że historia i los bohaterów SEPPUKU bardziej do mnie przemówiły. Wszystko to jest jednak indywidualną kwestią widza, jego wrażliwości i empatii.

Moja ocena: 9/10



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))