Ok. bitches, I'm back.
Po przeżyciu tego tygodnia, w końcu jestem w stanie sklecić cokolwiek. W końcu mogę obejrzeć cokolwiek. W końcu słońce pobudziło mnie do życia i skutecznie wypłoszyło z letargu.
W słuchawkach Foals i "Late Night" chłosta mnie swoim niemiłosiernym tekstem, słońce świeci gdzieś obok, a na wprost biała ściana wymownie na mnie spoziera.
Tydzień był ciężki. Doszłam bowiem do wniosku, że moje wychowanie w późno-komunistycznym ustroju i radioaktywna chmura z Czarnobyla skutecznie wypaliły dziury w moim mózgu. Oscarowe szaleństwo w necie się skończyło, tanx god. I już liczyłam na jakiś świeży, wiosenny powiew interesujących newsów, gdy na tapecie pojawiają się prognozy do przyszłych Oscarów :-) Gdy jeszcze podsumowaniom i statystykom nie ma końca. A ja statystykę mam w dupie, bo trzymając jedną rękę w gorącym piekarniku a drugą w lodówce wcale nie oznacza, że jest mi dobrze :-)))
I nie rozumiem tego serialowego zachwytu nad średnio przystojnymi aktorami, którym powieki opadają w prawo a usta w lewo, a włos sztuczny się jeży na głowie. I nie rozumiem ochów i achów nad serialami typu doktor who the fuck knows who, bo po prostu nie rozumiem i tyle... i pewnie nie zrozumiem. Wychowanie w kolorowych czasach, frikin ejtis wystarczająco mnie zepsuło. A jestem zepsuta do szpiku kości i takim to sposobem brnę dalej w bagnie moich antyspołecznych upodobań wbrew ogólnej, mejnstrimowej papce.
I takim to cudem, w tym tygodniu, wymęczyłam japońskie anime.... a co ? a czemu nie ? ileż można wzdychać nad suknią Lawrence, kręcić się brodatymi aktorami, którzy wyglądają jak żule we frakach i wzdychać do podstarzałego loverboja Clooney'a, który zaczyna być powoli parodią samego siebie. I teraz mnie wszyscy zbanują, i znienawidzą i gdzie ja się wychowałam, busz, gąszcze, komary i w ogóle jeden wielki, nadwiślański krzaczor.
A wracając do clue :-))) Anime.. dlaczego.. ? Wymęczona zostałam oscarowym nadrabianiem zaległości (chciałam, mówiąc kolokwialnie, "zaliczyć" wszystkich nominowanych ;-))). Poniekąd się to udało, choć przyjemnie nie zawsze było ;-))).
Poza tym można by wymieniać całą masę zmęczeń: zmęczona psychologicznymi dramatami, zmęczona pogodą, porą roku i ciśnieniem pikującym w dół, jak rozpruty latawiec... itepe itede.
Trzeba było, trzeba ... naładować akumulator i poczuć się alive and kickin'.
Wybrałam, więc trzy tytuły. Dwa od genialnego Hayao Miyazaki i jeden futurystyczny klasyk.
KARIGURASHI NO ARRIETTY aka TAJEMNICZY ŚWIAT ARRIETTY
Miyazaki'ego poznałam, jak większość pewnie laików, parę ładnych lat temu przy okazji Ksiezniczka Mononoke (1997). Oczywiście był to totalny odjazd. Z jednej strony drugie moje spotkanie z anime. Z drugiej absolutna odskocznia tematyczna. Świat futurystyczny został zastąpiony baśniową aurą pełną cudownych bohaterów.
Miałam jednak mieszane uczucia powrotu do anime ze studia Ghibli. Ponyo nie bardzo mnie porwał. Jednak ten luz płynący z opowieści Miyazaki jest w pewnym sensie wciągający. Trudno tutaj o stres i bolesne współodczuwanie. Nawet jeśli tragedia na ekranie, to wiesz że to bajka, bo rysunkowe, bo śmieszne stworki, bo przecież to Miyazaki i on swoją wyobraźnią mógłby zbudować życie na innej planecie.
Miałam jednak mieszane uczucia powrotu do anime ze studia Ghibli. Ponyo nie bardzo mnie porwał. Jednak ten luz płynący z opowieści Miyazaki jest w pewnym sensie wciągający. Trudno tutaj o stres i bolesne współodczuwanie. Nawet jeśli tragedia na ekranie, to wiesz że to bajka, bo rysunkowe, bo śmieszne stworki, bo przecież to Miyazaki i on swoją wyobraźnią mógłby zbudować życie na innej planecie.
ŚWIAT ARRIETTY to adaptacja książki o Pożyczalskich. O malutkich ludkach, które żyjąc pod podłogami ludzkich domów, pożyczają sobie różności, po to by samemu móc przeżyć. A ciężko im bardzo. Z każdej strony czyha jakiś wróg. To robaczysko, to szczurzysko to wredny, złośliwy i cwany człekowiec.
To bardzo sympatyczna bajka. Z bardzo ciepłymi bohaterami, od których bije życzliwość i miłość. Są oczywiście i czarne charaktery, ale te skutecznie są przyćmione. Jest też smutek i nadzieja, której bohaterowie nadają nowy wymiar.
Piękna animacja. Żywe kolory nadają obrazowi soczystości. Zieleń jest przezielona, aż razi. Szczegółowość. Wszystko dopracowane do perfekcji.
Co tu dużo mówić... rozluźniająca opowieść. Bardzo bardzo sympatyczna. Wizualnie piękna i nawet dla dzieci ;-)))
Moja ocena: 8/10
KOKURIKO - ZAKA KARA aka MAKOWE WZGÓRZE
To jedna z najświeższych pozycji animacyjnego Studia Ghibli. W przeciwieństwie do swojego poprzednika to już nie bajka. To raczej opowiadanie o kultywowaniu tradycji, nawet jeśli nie jest ona wygodna i potrzebna we współczesnym świecie.
Kilkanaście lat po wojnie, młodzi uczniowie, postanawiają walczyć o zabytek kulturowy, który ma zostać zburzony. Ich walka jest konsekwentna i zacięta. Spotyka się z oporem, by ostatecznie odnieść sukces.
To opowieść o przeciwstawieniu się nowoczesności. W czasach w których wyznacznikiem postępu staje się przymiotnik nowe, nowoczesne, dynamiczne zapomina się o swoich korzeniach. Przeszłość, zwłaszcza ta niechlubna, staje się niewygodna i najchętniej przykryta zostałaby ziemią, byle o niej zapomnieć.
Najwygodniej jest zacząć wszystko od nowa. Nie na ruinach i zgliszczach, tylko na świeżej wyrównanej ziemi. Jednak życie nie jest takie proste. Trudno odgrodzić się od kultury i tradycji, która warunkowała życie nasze i naszych przodków. To część naszego genotypu i tego kim jesteśmy. Nie zawsze stwierdzenie don't look back jest najlepszą opcją. W tej kwestii licealiści postanowili walczyć o przeszłość, jakakolwiek by ona nie była, by przyszłość nie popełniała tych samych błędów.
Jest to dość dwuznaczne opowiadanie. Bo oprócz swego wątku miłosnego pomiędzy dwójką bohaterów, da się odczuć pewne zawirowanie powojenne w japońskim społeczeństwie. Nie jest to stricte rozliczenie z okresem wojny, ale z pewnością ukazuje dualizm z jakim spotkała się dynamicznie rozwijająca gospodarka Japonii po wojnie.
Animacja już tak nie poraża, jak u Arrietty. Wszystko jest utrzymane w
jak najlepszej konwencji. Z pewnością to animacyjna uczta dla oka, ale jak to mówią dupy nie urwało ;-)
Moja ocena: 6/10
AKIRA
Na koniec zostawiłam sobie to futurystyczne anime, ponieważ najwięcej miłych wspomnień z tą formą się wiąże.
Moje pierwsze spotkanie z japońską animacją to Ghost in the Shell (1995). Swego czasu mocno się zafiksowałam zarówno tematycznie, jak i muzycznie. Soundtrack wciąż jest ważną częścią mojej dyskografii. Bardzo się podnieciłam myślą, że mogę odświeżyć sobie moje wspomnienia anime AKIRA.
Uwielbiam futuryzm w kinie. Ta forma przypada mi do serca najbardziej. Od 2001: ODYSEI KOSMICZNEJ po PROMETEUSZA, na którym suchej nitki nie zostawiono. Ja w tej formie łykam wszystko, zwłaszcza że sci-fi tak mało na dużym ekranie. Za mało....
AKIRA absolutne oderwanie od animacji spod pióra Miyazaki. To z pewnością nie kino dla dzieci. Krew się leje, flaki spływają po podłodze, trup ściele się gęsto.
AKIRA to ekranizacja mangi. Tokio zniszczone trzecią wojną światową i wybuchem bomby atomowej to wydmuszka, w której na przemian rządzą gangi i totalitarna władza, której próbuje przeciwstawić się ruch oporu. Nikt z nich jednak nie wie, że na przełomie lat, ów rząd przeprowadzał tajemnicze eksperymenty na ludziach, dając im nadprzyrodzoną moc. Stworzony projekt, pod nazwą AKIRA, okazał się jednak niszczącą siłą, do której kluczem jest jeden z głównych bohaterów.
Technicznie film jest na wysokim poziomie. Animacja, ścieżka dźwiękowa nie rażą, choć wspomniany GHOST IN THE SHELL zrobił większe wrażenie. Niekoniecznie rozumiem przemianę bohatera, z zahukanego chłopca w mocarną, niszczącą "machinę". Razi również przemiana w postępowaniu jego przyjaciela. O ile jestem w stanie zrozumieć chęć ratowania kolegi z opałów, o tyle motyw ideologiczny trąci myszką. Nie wierzę, że członkom gangów, rabusiom i wszelkiej maści złoczyńcom, nagle światopogląd zmienia się o 180 stopni. Zwłaszcza jeżeli mówimy tutaj o światopoglądzie nastolatka, o ile takowy w ogóle ma :-)
Również zakończenie niekoniecznie do mnie przemówiło, choć trzeba przyznać, że to rozwiązanie nie jest najgorsze. Faktycznie zakończenie tej opowieści to nie lada trudne zadanie i tutaj pole do popisu jest ogromne. Albo do totalnego gówna, albo rewelacji. W tym przypadku twórcom udało się osiągnąć pewien konsensus.
Najmocniejszą jednak stroną jest klimat. Atmosfera post-apokaliptycznego chaosu, cyber-punkowej wojny jest solidnie nakreślona i trzyma w napięciu. Jednak cały czas, z uporem maniaka będę mantrować, że daleko jej do atmosfery z GHOST IN THE SHELL..
Moja ocena: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))