Strony

środa, 20 lutego 2013


Jest to ostatni obejrzany tytuł do kolekcji, z filmów nominowanych do tegorocznego Oscara, w kategorii "Najlepszy film nieanglojęzyczny". Moje refleksje w tym temacie zamieszczę na końcu moich przemyśleń po seansie filmu NO.

Oglądanie tego filmu było jak z przysłowiową dupą :-) W którą stronę się nie obrócisz tam ona zawsze i niezmiennie jest.
Bardzo próbowałam, żeby ten film mnie zainteresował. Bardzo się starałam na nim nie usnąć. Cudowałam, jak mistrz trampoliny. Podejście pierwsze, drugie, trzecie. Między nimi chwile na głębszy oddech, tudzież pewną formę rekreacji, którą uwielbiam. I nic.. naprawdę nic. Odnoszę wrażenie, że obojętnie co bym nie zrobiła, ten film był, jest i będzie kolosalną męczybułą. Nie wiem co bardziej mnie umęczyło. Forma, czy treść. Scenariusz, czy obraz. Pies analizy trącał, film się ciągnie, jak flaki w oleju i nawet podmuch atomowy, by tego nie zmienił.

Akcja toczy się w 1988 roku. Jest to rok w którym naród chilijski ma wybrać w plebiscycie, czy jest za czy przeciw rządom Augusto Pinochet'a. Główny bohater, którego gra , ma za zadanie, tak skonstruować kampanię wyborczą, by naród zagłosował, przeciwko rządom dyktatora. 
To typowy dramat polityczny. Jego forma mocno przypomina mi LINCOLN'A. Są długie dywagacje, czy sprawa jest słuszna, czy nie. Masa rozterek w tej kwestii. Dużo analizy i politycznej rozgrywki. A wszystko to przeplatane archiwalnymi zdjęciami. Klimat oddaje czasy solidarności w latach 80-tych. W których to grupa potajemnie spotykających się ludzi spiskowała przeciwko władzy rządzącej. Jedna jest różnica, spece od kampanii przeciwko Pinochetowi rewelacyjnie znali prawa rynku. Wyczuwali emocje i potrzeby narodu. I skutecznie potrafili je przełożyć na spoty informacyjne. Ta znajomość zasad marketingu i reklamy zaowocowała. My niestety nauczyliśmy się ich długo po obaleniu komuny. Tam tej luki nie było. Drugą sprawą jest fakt udziału Stanów Zjednoczonych w całym tym procederze. Niewiele się mówi o roli CIA w filmie, a przecież wszyscy wokół wiedzą, jak wielki wpływ miała w kształtowaniu się demokracji Ameryki Płd. Autorzy sugestywnie przedstawili czasy terroru, inwigilacji i zastraszania. Mnie to powiem szczerze, po latach skutecznej postkomunistycznej filmografii, absolutnie nie szokuje. To świat, który znam i poniekąd rozumiem i może dlatego nie ma w nim miejsca na szok, złość i strach.
Klimat w filmie przypomina mi ARGO. Świetnie dopasowana scenografia do epoki. Szczerze mówiąc nie było widać różnicy między warstwą fabularną, a dokumentalną filmu. Kamera analogowa, prowadzona z ręki sugeruje dokonania DOGMY. Nie jestem jej zwolenniczką, więc trochę mnie to irytuje. Niewiele też mogę powiedzieć o kreacji Bernal'a, oprócz tego, że zagrał naprawdę poprawnie. Trudno doszukiwać się w jego roli nadzwyczajnych emocji. To raczej mocno zafiksowana na działaniu postać.

Ten film autentycznie mnie mocno zmęczył. Czuję się, jak po zlocie maratończyków. Jakbym wór z kartoflami pod górę taszczyła przez te dwie godziny. Obawiam się, że jestem sama w swoim własnym klubie, biorąc pod uwagę oceny na IMDB, czy FILMWEB. Cóż... z jednej strony mnie to nie dziwi. A z drugiej zastanawia, co faktycznie się może w tym filmie podobać.
Moja ocena: 4/10


A teraz coś z zupełnie innej beczki :-)...
W momencie, w którym zobaczyłam nominacje szacownej komisji Oscar'owej w kategorii film nieanglojęzyczny, oczy się lekko wytrzeszczyły, a usta nabrały dziwnego, rybiego kształtu.
Bowiem, niestety, jest to najsłabszy zestaw filmów nominowanych do Oscara, jaki widziałam w przeciągu ostatnich 3 lat. Z małym wyjątkiem w postaci obrazu Haneke.
I tak:

Rok 2012 - miałam autentycznie problem z wyborem, choć serce wskazywało film BULLHEAD, wygrało ROZSTANIE:

Bardzo ciepły i przejmujący PAN LAZHAR




Tragiczny BULLHEAD. Magnetyzujący Matthias Schoenaerts.



Moim zdaniem wygrana niekoniecznie zasłużona. CO WIESZ O ELLY był dużo lepszy.



Rok 2011 - ten rok obfitował w same wyśmienite tytuły. Choć wygrał HAEVNEN Bier (pewnie dostała go bardziej za całokształt), ja autentycznie kibicowałam greckiemu KIEŁ.
Te tytuły to konieczny seans każdego kinomana:

Uwielbiam Bier. Moim zdaniem popełniła masę lepszych filmów.
Ten film wyzwala masę intensywnych emocji. Piękny. Szkoda, że świat zapomniał o Lubna Azabal.
Inarritu to marka sama w sobie. Nie jest to mój ulubiony jego obraz, jednak mocno intryguje.

Tego filmu nigdy w życiu nie zapomnę. Jest dla mnie absolutnym ARCYDZIEŁEM !



Rok 2010 - i znowu trudne wybory i znowu rewelacyjne tytuły i znowu kino, które wzrusza, intryguje i szokuje. Masa emocji, masa dobrego, obowiązkowego już kina:
Wstrząsający. Po każdym seansie filmu Haneke jestem emocjonalną miazgą. Uwielbiam go za to.
Bardzo dobry, solidny kryminał. Oscar odebrany. Może nie jest to top of the tops, ale co za zakończenie, łał !

Piękny obraz absurdu konfliktu palestyńsko - izraelskiego w przekroju życia zwykłych, młodych ludzi.
Audiard, ach Audiard... czy ktoś widział słaby film z jego rąk ? Ja, nie.

Mając powyżej zestaw tak kultowych już filmów, czy obecni nominowani (KON-TIKIKOCHANEK KRÓLOWEJWIEDŹMA WOJNY, NO) są w stanie z nimi konkurować ? Czy za parę lat nadal będą wzbudzały takie emocje, jak tytuły powyżej ? Moim zdaniem nie. To rok bardzo słabych wyborów. Gdyby nie MIŁOŚĆ Haneke, zwątpiłabym w zasadność tych nominacji i samych Oscarów w ogóle. Życzę mu Oscara, choć kto jak kto, ale on ich już nie potrzebuje.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))