Nie wiem, czy przeciętny zjadacz chleba jest w stanie przełknąć ten seans bez bólu. Miłość do muzyki klasycznej jest tu normą. Nie sztuką samą w sobie, nie snobizmem i wybrykiem chwili, ale płynie w żyłach, czujemy ją i rozumiemy. I tak jak mamy swoich idoli i ulubione gatunki w muzyce współczesnej, tak równie żwawo i sprawnie poruszamy się po meandrach świata wielkich kompozycji, by w końcu wyłuskać swoje najukochańsze tematy muzyczne.
Ponad dekadę spędziłam na kształcenie warsztatu muzycznego i tylko własne lenistwo wpędziło mnie w próżnię. Ale miłość do klasyki, którą nawet w szkołach muzycznych nie każdy lubi i szanuje, pozostała wielka i często do niej wracam. Jest to jedyny gatunek, oprócz poczciwego jazzu, który autentycznie mnie uspakaja.
Ale dlaczego o tym mówię. Po pierwsze, nie da się uciec od muzyki klasycznej oglądając ten film. A po drugie, temat główny mocno wokół niej lawiruje. OSTATNI KWARTET bowiem, to nie tylko tytuł filmu, a dzieło Beethovena - kwartet smyczkowy Nr 14 Cis-moll opus 131. Niezwykle trudne, wymagające technicznie i emocjonalnie dzieło. Ponad czterdziesto minutowy występ bez przerw, który nie tylko zmienia swoje tempo, ale system tonalny (kończy się w tonacji durowej). Ten ulubiony kwartet Beethovena stał się metronomem w życiu bohaterów.
Czwórka zżytych ze sobą członków zespołu smyczkowego pracuje nad wspomnianym materiałem przed kolejną trasą koncertową. Niestety choroba jednego z muzyków ogranicza mocno możliwości kwartetu tworząc przy tym masę nie tylko zawodowych, ale i personalnych perturbacji.
Reżyser powoli ukazuje nam rozterki bohaterów przez pryzmat ich bycia 20 lat razem w zespole. Ta idylla nie tylko ma swoje rysy, ale masę niezabliźnionych ran, które niczym lont w pewnej chwili odpalają. Wychodzą na jaw skrywane emocje, a niedorzeczność sytuacji wykracza mocno poza zdrowy rozsądek, którym bohaterowie są obdarzeni.
To przede wszystkim bardzo życiowy film. Myślę, że nie jedna kapela rozpadła się przez podobny cyrk i nie jedna jeszcze rozpadnie. Ludzie są ludźmi niezależnie od miejsca, czasu i zdarzenia. A każdy z nas na nieszczęście ma swoje słabości, które albo utrzyma na smyczy, albo da się im pochłonąć.
Oczywiście nie mówmy o obsadzie. Same nazwiska (Philip Seymour Hoffman,
Christopher Walken,
Catherine Keener) są wystarczającą marką, by mówiły za siebie. Absolutnie nie mam nic do zarzucenia, choć jak zwykle, bez zaskoczenia, na czele wybija się Hoffman.
Razi jednak treść. Bohaterowie przeżywają trudne chwile w swoim życiu i albo polegną, albo sobie z nimi poradzą. Biorąc jednak pod uwagę doświadczenie życiowe i wiek nie ma w tej materii niespodzianek. Małe trzęsienia ziemi raczej nie są w stanie ruszyć tych skał i na tym polu film poległ. Jest przewidywalny do bólu. I nawet rozterki bohaterów, które nota bene są bardzo życiowe, nie są w stanie unieść filmu z ... No i właśnie. Momentami i to na nieszczęście tymi dłuższymi (if so) wieje nudą i monotonią. Film jest przegadany, niektóre dialogi są na siłę i absolutnie niepotrzebne, a pewne wątki pominięte i nierozwinięte ze szkodą dla fabuły. Nie będę ich jednak wymieniała, bo szkoda byście stracili film, jeśli się już na niego zdecydujecie.
No niestety mimo moich oczekiwań i pozytywnego nastawienia film poległ. Ale... z historii muzyki klasycznej wiemy, że większość wielkich kompozytorów (Beethoven, Chopin, Schumann, Mozart, Rachmaninow, Handel etc.) miało swoje życiowe chwile słabości. Jak nie kiła, to gruźlica, to depresja, bieda, odrzucenie i niezrozumienie. Mam nadzieję, że w przypadku twórcy filmu (Yaron Zilberman) skończy się wyłącznie na niezrozumieniu :-)))
Moja ocena: 6/10 (subiektywnie zawyżona przez miłość do klasyki i obiektywnie za aktorstwo Hoffman'a)
ps. a poniżej jako ciekawostka, mały wtręt muzyczny z filmu - Eric Wolfgang Korngold i opera "Die Totte Stadt" vel "The Dead City" - partia pani Price zdecydowanie lepsza od filmowej:
ps. a poniżej jako ciekawostka, mały wtręt muzyczny z filmu - Eric Wolfgang Korngold i opera "Die Totte Stadt" vel "The Dead City" - partia pani Price zdecydowanie lepsza od filmowej:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))