Dzisiejszy seans miał należeć do lekkich i przyjemnych, tzw.odmóżdżaczy. I gdy tak spoglądam na gatunek filmu, jakim jest ZAMIESZKAJMY RAZEM, to oczy przecieram ze zdumienia. Komedia my ass !!! I tyle w temacie.
To film smutny i nostalgiczny. Nastroił mnie dość pesymistycznie, choć obraz stara się być przepełniony optymizmem. Ot grupa przyjaciół, starszych osób, schorowanych, zniedołężniałych i na "wymarciu" tworzy swoistą komunę, aby sobie pomagać i wspierać się w tych nadchodzących, trudnych chwilach. Chwilach, w których bliżej jest śmierci lub nicości jak kto woli. Nic poza nią już nie czeka, a dzieci znają nas już tylko ze wspomnień lub wspólnych fotografii.
To smutna wizja strachu przed umieraniem w samotności. Rodzimy się, żyjemy i umieramy w samotności. A nasi bohaterowie próbują tej tezie zaprzeczyć. Czy im się udaje ? Raczej tak. Jeśli umieranie w towarzystwie osób, które w pełni rozumieją i akceptują ciebie, jako starego, schorowanego człowieka, któremu bliżej do wraka, niż modelu po remoncie, to takiej śmierci życzę i sobie i wszystkim.
Jestem jeszcze w wieku, w którym starość się wypiera. Lub jest ona pieśnią o Nibelungach. Myśl to wyparta, aczkolwiek coraz bardziej, nachalnie ryje w świadomości dziury. Czy to na widok takich właśnie filmów, czy kolejnych urodzin, rocznic, ślubów, narodzin, pogrzebów. Jak kalkulator odbijają się kolejne cyfry przybliżając do tej jednej konkretnej liczby, która zacznie po prostu symbolizować starość. Boję się takich myśli, boję się tego co może być, co nieuniknione i na co wpływu nie mamy żadnego. I choć
Stéphane Robelin próbuje uczłowieczyć i znormalizować starość, to niekoniecznie mu się udaje. Poruszone kwestie seksualności są wysublimowane i ze smaczkiem. Ale już sama wizja wsparcia rodziny, umierania i powolnego wyniszczania organizmu chorobą jest przerażająca. Moja wyobraźnia zagrała ze mną w bule i zostałam solidnie trafiona.
Świadomie zakończę ten opis. Nie chcę się bardziej nakręcać. Starość nie jest niczym przyjemnym, zwłaszcza gdy brak jej sił i zdrowia. A skoro mój świat jest jakiś taki ciemnawy i szarawy, to starości w barwach jesieni raczej nie widzę.
To trudny tematycznie film. Porusza masę ciężkich kwestii, które dla niektórych mogą być zabawne, a dla niektórych przygnębiające. Ja stoję po drugiej stronie barykady. Ten film był dla mnie męczybułą. W miarę lekko przez niego przebrnęłam, choć zbliżając się ku końcowi, mej uldze nadziwić się nie mogłam. Oczywiście obsada... palce lizać. Choć Fonda wygląda jakby ją walec wyprasował. Absolutnie wizualnie nie pasuje do towarzystwa. Wszyscy jednak zachwycają swoim kunsztem aktorskim.
I choć nie lubię poruszania tematyki zniedołężniałej starości w kinie, to jeśli już mam ją oglądać to taką, jak ją zobrazował Haneke w
MIŁOŚĆ. Bez żartu, strugania beki, ale jako twardy, okrutny chichot losu.
Moja ocena: 6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))