Szalony tydzień, a właściwie zawalony tydzień. Masa spraw na głowie, a doba jakby na złość się skurczyła. Nie ma czasu na nic, a jak jest to nie ma siły i a piać od nowa.
W końcu jednak znalazłam chwilę, by dokończyć bardzo bardzo udany debiut austriackiego reżysera Karl Markovics ODDECH.
Trzeba przyznać, że sam film odwiedził trochę festiwali filmowych i na niektórych z nich (Cannes, Viennale, Warszawa), albo był nominowany, albo zdobywał nagrodę. Jak zwał tak zwał... z pewnością i jedno i drugie słuszne i zasłużone jest.
Markovics nie przebiera w środkach. Obraz prosty i surowy, jak życie bohatera. Roman to nastolatek wychowany, jak nie przez domy dziecka, to przez poprawczaki. Zmuszony, poniekąd, zdobywa pracę w dość "oryginalnym" i niekonwencjonalnym miejscu. Wszystko to jakby po to, by zaznać świętego spokoju. Spokoju od narzekań, sugestii, dobrych rad opiekunów, stróżów prawa. Oczywiście ich intencje są jak najbardziej szczere. Wszystkie te środki mają prowadzić do jednego celu.... wydania pozwolenia przez Komisję na wyjście chłopca z poprawczaka.
Czy on sam tego chce ? Powiem szczerze, że Markovics nie odpowiada na to pytanie jednoznacznie. Z jednej strony chłopak marzy za swobodą, za piciem piwa, wracaniem późno do domu, poznaniem nowych ludzi. Z drugiej... nigdy nie zaznał wolności i niewiele ma z nią doświadczenia. Podświadomie więc, boi się świata, za którym marzy, a który jednocześnie pozostaje w sferze tych marzeń. Bardzo znamienna jest jego rozmowa z kolegą z pracy, w której ten uświadamia bohatera, że marzenia nie są niczym złym, pod warunkiem że są w zasięgu ręki. Roman jednak o ile te marzenia ma, o tyle niekoniecznie chce, by się spełniły. A jeśli nawet, to przerastają go na mile. I stąd też jego poszukiwanie matki, próba zaskarbienia sobie sympatii współpracowników. Wszystko po to, by odnaleźć punkt zaczepienia. Bezpieczeństwo.
Sam film utrzymany jest w mocno surowej aurze. Tematyka, jak i klimat filmu, nie rozpieszczają. Rewelacyjnym zamierzeniem autora było zatrudnienie bohatera w miejskiej kostnicy. Zarówno miejsce, kontakt z nieboszczykami, trumnami, i całym tym bezdusznym procederem wprawia widza w odrętwienie i zamęt. Powiem szczerze, po tych obrazkach, wizja kremacji jest jedyną, słuszną i niezaprzeczalną. Mam wrażenie, że bohater wyjątkowo sugestywnie wybrał sobie tę pracę. Po całym dniu przebywania wśród trupów, chłodu kostnic i szlochu rodzin, nie ma nic przyjemniejszego, niż powrót do domu, nawet jeśli jest on celą z zakratowanymi oknami.
Wszystkie te rozterki jednak znikają, gdy nie ma w życiu zapewnionego podstawowego czynnika: poczucia bezpieczeństwa i miłości. Tym bardziej więc poraża relacja bohatera z matką. Jego pragnienie miłości schłodzone pragmatycznym, bezdusznym podejściem kobiety, która go urodziła. Wprawdzie Markovics próbuje uzasadnić i wytłumaczyć decyzję porzucenia syna widzom. Próbuje ją jakby uczłowieczyć. Aby ta bezduszna kobieta stała się bardziej ludzka i przyziemna. Cóż to jednak za tłumaczenia ?? Głowa i serce boli na sam wydźwięk jej słów.
Całość filmu odbieram bardzo dobrze. Autor zdecydowanie przemyślał wszystko zanim przystąpił do realizacji. Kreacje aktorskie, scenografia, zdjęcia, ujęcia wszystko to w pełni oddało powagę sytuacji Romana. Poza tym jest to jeden z tych filmów, który niewiele opowiada o swoim bohaterze. Nie dowiadujemy się za dużo o przyczynach pobytu chłopca w poprawczaku. Markovics bardziej skupił się na tym, co tu i teraz, niż nad przeszłością. I mimo to film za grosz nie traci dramatyzmu.
Myślę, że Markovics to ogromna nadzieja austriackiego kina. W końcu na tle Haneke nie łatwo się wybić. Ma jednak świetnego współtowarzysza Markus Schleinzer'a i na kolejne filmy spod znaku tej dwójki z pewnością będę czekała.
Moja ocena: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))