Strony

czwartek, 11 kwietnia 2013

BROKEN CITY




Mam problem z tym filmem. Autentycznie. Nie, żeby był kiepski, zły, czy inne takie klimaty. To solidny kryminalny dramat, który mocno przypomina mi genialny istłudowy trilerek Wladza absolutna.
No tak władza.... Polacy, jak zwykle wybiegli przed orkiestrę stosując filmową nomenklaturę tytułową. A szkoda, bo BROKEN CITY, to bardziej dramat zbrukanego miasta rządzonego przez pazerne hieny, które pastwią się nad zwłokami wyszarpując sobie, co lepsze ochłapy.


Głównym bohaterem jest burmistrz (Russel Crowe) i były policjant (), który po kontrowersyjnym "zatrzymaniu" przestępcy, rezygnuje ze służby na rzecz prowadzenia własnej firmy detektywistycznej. Specjalizuje się w wyszukiwaniu swoim klientom kochenek i kochanków oraz pstrykaniu fotek w dwuznacznych sytuacjach. Niestety w pewnym momencie odzywa się zmora przeszłości i burmistrz nu jorku wynajmuje naszego detektywa do udowodnienia niewierności jego żonie.


Więcej nie powiem, ponieważ tak to już jest, że w pewnym momencie zaczyna się intryga i wartka akcja i mniej więcej od polowania na kochanka żony burmistrza akcja filmu nabiera tempa. Nie ma tu jednak zawrotnych zmian w fabule. Wszystko jest raczej grubymi nićmi szyte i widz nie doznaje wielkiego szoku po dekonspiracji. Zły jest zły. A dobry, nasz detektyw były policjant, choć ukazany w dość dwuznacznych rolach, mordercy i bohatera, suma summarum odzyskuje swoją twarz, by zostać moralnie usprawiedliwionym.
Wydaje mi się, że ten film nie powstał po to, by zaskakiwać. Raczej miał ukazać możliwości naciągania prawa i wpływu władzy na, dość iluzorycznie w filmie ukazaną, gospodarkę rynkową. Okazuje się bowiem, że cytując klasyka, na układy nie ma rady, a i bez nich nic nie wskórasz.


Jaki pozytyw widzę w tym filmie ? Z pewnością sposób ukazania moralnego zepsucia i braku etyki, który skontrastował dobrymi chęciami bohaterów. Burmistrz, który pragnie wydźwignąć miasto z recesji i policjant, który mimo wielu mankamentów podchodzi do życia uczciwie, może nawet zbyt uczciwie. Trochę przywodzi tutaj typ bohatera idealisty. Wiara w sprawiedliwość, nawet kosztem łamania prawa stoi ponad jego własnym dobrem. Cenę jednak za to należy zapłacić wielką. Nie jest to bowiem cywilizacja dla idealistów i jak sam burmistrz powiedział, sprawiedliwość jest, ale nie dla wszystkich.
Konstrukcyjnie jest to jeden z lepszych kryminałów, jakie ostatnio widziałam. Mimo wytartej i ogranej fabuły jest pewna łatwość w utrzymaniu uwagi. Film nie nuży, nie dłuży się, mimo swojego prawie dwugodzinnego czasu. Wszystko jest przejrzyste, jasne i absolutnie nieskomplikowane. To niesamowicie sprzyja łatwości w odbiorze obrazu.
Na extra uwagę zasługuje jednak . Długo nie widziałam go w tak dobrej kreacji. Totalnie zepsutego maderfakera. Typ polityka z krwi i kości. Sprzedałby matkę, jej buty i koszulinę nocną, byle tylko dopiąć swego. I ten uśmieszek... takich uśmieszków, z kącika usta, należy się bać. Bardzo dobrze się stało, że przyjął tak męską rolę, bo po NĘDZNIKACH zaczęłam mieć wątpliwości w tym temacie. Ale NĘDZNICY to absolutnie odrębny temat.
To naprawdę niezły kryminał. Trudno mi się tutaj do czegoś szczególnie przyczepić. Wszystko wydaje się być solidne i na miarę. A jednak... mimo swej solidności, to mocny przeciętniak. Taka trója z wielkim plusem. Brakuje mi przede wszystkim oryginalnej fabuły. A poza tym cały ten cyrk z alkoholizmem i narzeczoną bohatera granego przez Wahlberg'a trąci ostrą kliszą.
Moja ocena: 6/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))