Strony

sobota, 27 kwietnia 2013

VENUTO AL MONDO




Przedziwny to film. Z jednej strony dość interesująca historia, z drugiej opowiedziana w stylu przedszkolaka. Nie mam pojęcia dlaczego ten film ma takie noty na IMDB. Fakt, historia jest ckliwa, a pod koniec nawet elektryzująca. Wszystko jednak opowiedziane w tak infantylny sposób, jakbym do czynienia miała z reżyserem filmów dla dzieci. Autorzy bowiem nie pozostawiają widzów z niedopowiedzeniami, z odrobiną symboliki. Wszystko tutaj wyłożone jest wręcz łopatologicznie. Prosto na talerz. Co byś drogi widzu nie udławił się zakamuflowaną w mięsie kością.


Trudno ocenić o czym tak właściwie ten film jest. Opowiada dość rozwleczoną historię pewnego małżeństwa. Dwójka ludzi spotyka się w dość oryginalnych okolicznościach, na terenie przedwojennej Serbii. Szybko w sobie zakochuje. Oczywiście prosto nie jest. Musi być dramat. A więc panna ma chłopaka, później męża. Jednak by idylla doszła do skutku, rozwodzi się. A gdy jej oblubieniec na kilkuset koniach przybywa w jej progi, zostają już razem forewa. Koniec dramatu ? Nie. Potem jest teoretycznie jeszcze gorzej. Nie znoszę melodramatów. A ten dramat niestety przybiera jego formę. Miłość dwojga jest bowiem tak ogromna, że spełnieniem mogłoby być już tylko dziecko. Problem pojawia się, gdy kobieta okazuje się bezpłodna. I znów melodramat przechodzi w dramat. Bowiem bez dziecka nie ma związku, trzeba więc szybko obmyślić plan, by go mieć. Postanawiają wyruszyć w ponowną podróż do Serbii, która zmieni ich wygodne życie w tragedię. O losie !



Historia opowiadana jest w czasach współczesnych. Powrót już starszawej bohaterki () z synem do Serbii ma być nostalgiczną podróżą w przeszłość. Rozliczeniem z własnymi potworami. Z wojną. Z mężem. Z losem jej dziecka. Z przyjaciółmi. Film przypomina mi trochę ostatnią epopeję Malick'a, w której masa treści niewiele niesie za sobą przekazu. Dialogi w filmie bowiem są tak prostackie, uszy więdną. Historia miłosna tak tandetna. A przeniesienie losów bohaterów w czas wojny w byłej Jugosławii, to top of the tops kiczu. Jeśli miał to być rasowy wyciskacz łez... to autorom się udało. Niestety ja nie jestem targetem tego typu historii. Niestety takie chwyty pod publikę, granie na cienkich strunach emocjonalnych strasznie mnie bawią. Ja nie widzę w tej historii tragedii, raczej kiepską melodramę. Jedyny moment tak de facto, który mnie wzruszył to scena gwałtu, która spada na widza, jak grom z jasnego nieba. Reszta to pochodna artyzmu i populistycznej papki, jaką serwują nam kiepskie filmidła.


Nie jest to obraz zupełnie stracony. Jest cholernie nierówny. Tandetne dialogi w pewnych momentach mają solidny przekaz. Ckliwa historyjka zamienia się w brutalną, ciężką opowieść. A drewniane postaci nagle nabierają wyrazu. Jakby dwie różne osoby pisały scenariusz i to na raty. Nie wspomnę już o tym, że film jest przydługi. Dwie godziny gadulstwa, by akcja rozpędziła się w ostatnich dwudziestu minutach. Sory winetu, ale to już przesada. A całość spina dość dziwaczna ścieżka dźwiękowa, w której Sia miesza się z Nirvaną i Bruce'm Springsteen'em. Ups... zapomniałam o Archive :-)
Na szczęście można jeszcze zawiesić oko na pięknych aktorach tudzież aktorkach. Sporo golizny od Cruz i pięknej . Początkowo postać  mocno przypomina postać Chris'a z Wszystko za zycie (2007). Jednak jego szaleńcza i durna młodość szybko przekształca się w pełną dojrzałość i dorosłość. Imponująca metamorfoza :-) 


Niestety nie potrafię odnaleźć w tym filmie wartości dodanej. Pierwiastka oryginalności. Mam wrażenie, że te historie gdzieś już widziałam. Na pierwszą myśl przychodzi Ryzykantka z Weisz. Film jest bardzo chaotyczny, nierówny, a bohaterowie nakreśleni naprawdę grubą kreską. Z drugiej strony film może się podobać. Miłość tutaj ukazana ma walory niebiańskiej zajebistości. Taka wylewność, poetyckość i patetyczność ma swoich zwolenników. Ja jednak od zajebistości wolę tą naszą ponurą rzeczywistość :-) W najgorszym wypadku zawsze mogę się mile zaskoczyć.
Moja ocena: 5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))