Strony

czwartek, 15 sierpnia 2013

Dzień bez Madsa dniem straconym, czyli DE GRONNE SLAGTERE, I AM DINA, BLEEDER

Tak właściwie udział Madsa w tych filmach był jedynie pretekstem do nadrobienia filmowych zaległości z kina skandynawskiego. I nadal stwierdzam, że są one ogromne. 
Te trzy tytuły to trzej wspaniali reżyserzy. z pewnością każdy zna tego Pana z filmu Jablka Adama (2005). Zawsze jednak Jensen jest i będzie zdecydowanie lepszym scenarzystą, niźli reżyserem. Wystarczy spojrzeć do jakich filmów spłodził scenariusze i czacha dymi. Facet jest niesamowity. 
Potem jest . Ole to facet, który rzeźbi kino mocno antyspołeczne. Pastwi się też nad kondycją człowieka, jako zepsutego do szpiku kości gnoja. Lubię jego filmy, za bezkompromisowość, zwłaszcza Zupelnie inne love story (2007) , czy Fri os fra det onde.
No i na końcu . Tego Pana nie trzeba nikomu przedstawiać. Na szczęście Refn europejski jest o wiele bardziej wymowny i brutalny, niż Refn amerykański. I dlatego chętnie nadrobię zaległości z kina tego Pana. Szmiry i mordy Goslinga z pewnością tu nie będzie. 


DE GRONNE SLAGTERE



Czyli Mads okropnie ucharakteryzowany. Mads z łysiną, z wygolonymi brwiami i totalnie aseksualny. Ale nadal rządzi na ekranie, choć tym razem przyznaję (tego Pana też bardzo lubię ;-)) sporo namieszał. 
Na ZIELONYCH RZEŹNIKÓW Jensen wpadł zanim jeszcze nakręcił JABŁKO ADAMA. Ma bardzo charakterystyczny styl i nie sposób tego nie zauważyć. Czarne poczucie humoru, historie totalnie od czapy i kompletnie zafiksowani bohaterowie. To styl Jensena. I o ile w JABŁKU ADAMA poszedł na całość, o tyle ZIELONI RZEŹNICY są jakby preludium przed pięknie skomponowaną operą.
Dwóch przyjaciół, rzeźników, trochę aspołecznych, wkurza się na swojego, chamskiego szefa i postanawiają otworzyć swój własny zakład masarski i sklep. Na początku kiepsko im idzie, ale gdy przez przypadek zupełny w ich chłodni zamarza człowiek ich masarska kariera nabiera nieoczekiwanego tempa. 
Cóż ... scenariusz jest naprawdę dobry. Historia broni się, jak tylko może. Nawet bohaterowie przez tę swoją desperację są autentycznie sympatyczni. Film jednak mocno nuży. Kilka zabawnych tekstów wiosny na ekranie nie uczyniło. Całość może nie jest przewidywalna, ale ciągnie się jak flaki w oleju. Niestety pod względem konstrukcyjnym ZIELONYM RZEŹNIKOM brakuje bardzo dużo do rewelacyjnego JABŁKA ADAMA.
Mocno się zawiodłam. Jednak nadal uważam, że Jensen musi mieć łeb, tworząc tak odjechane historie. Choć z perspektywy czasu mogą się wydać oklepane.
Moja ocena: 5/10

I AM DINA



Przechodzimy do Bornedala i Mikkelsena już o wiele bardziej przystojnego. Gra wprawdzie rolę drugoplanową. Jednak nie zmienia to faktu, że skubany nawet w drugim planie błyszczy.
Jak Bornedal to musi być dół. To opowieść o dziewczynie, przez którą spowodowany wypadek w dzieciństwie całkowicie zmienia jej psychikę i życie. To jedna z tych klasycznych historii, w których aż ciśnie się na usta "co by było, gdyby ? ".
O ile w przypadku Jensena się zawiodłam. O tyle Bornedal trzyma poziom. To kawał mocnego i wstrząsającego kina. Bohaterka bowiem zostaje w dzieciństwie postawiona pod ścianą. Traci matkę, z jej winy. Oraz ojca, który choć żyje, do końca będzie córce przypominał o jej winie i piętnował. 
Nie będę ukrywała, że postać głównej bohaterki - Diny, mocno mnie irytowała. Choć nie brakowało jej nic, była zdolna i inteligentna, poziom jej moralnego zdziczenia i spaczonej wizji świata był ostro denerwujący. Poprzez uwalnianie ludzi, których kochała z ziemskich trosk, usprawiedliwiała każde morderstwo i każdą śmierć. Przy tym pozbawiona była kompletnie jakichkolwiek hamulców.

Pamiętam, że kiedyś ten film oglądałam. Jednak czasami człowiek jest zbyt młody i głupi, by cokolwiek z filmu konstruktywnego wyłuskać. Bornedal jak zwykle odarł ludzkość z dobrodziejstwa. Nadal uważa, że podłość nie ma granic. A bezinteresowność kończy się albo tam, gdzie zaczyna łóżko, albo tam gdzie pełny talerz, albo tam gdzie gotówka rzeką płynie.
Moja ocena: 7/10

BLEEDER


Czyli Refn zupełnie inny od tego, którego znamy ze Stanów, choć jego styl nadal jest mocno rozpoznawalny. I ponownie Mads w roli uroczego filmowego frika, którego nieśmiałość wobec kobiet i zafiksowanie na kino mocno trzyma w uwięzi.

Refn lubi czerwień. Refn lubi przemoc. Refn lubi mocno wyraziste postaci i motyw zemsty. Refn potrafi docenić rolę matki i zacieśnia więzy w rodzeństwie. Refn to przede wszystkim koneser powoli narastającego napięcia i naturalnej brutalności. Podoba mi się taki Refn. Takiego przyjmuję. I znów płaczę... proszę wróć do Danii, nakręć kolejny film z Mikkelsenem, no do diabła nie daj się prosić, ileż można :-)

BLEEDER to historia opowiadająca krótkie losy dwóch przyjaciół. Dziwnym trafem, choć uważam że przypadków nie ma, imiona większości bohaterów zaczynają się na literę L.
I tak Lenny (Mads Mikkelsen) to pracownik w wypożyczalni filmów. Jest tak zafiksowany na kino, że większość jego dnia pochłania ich permanentne oglądanie. Zna wszystkich i wszystko w filmowym interesie i o filmie wyłącznie potrafi rozmawiać. Jego filmowe wybocowanie sprawia mu spore problemy w nawiązywaniu nowych znajomości. Zwłaszcza z kobietami. Ma jednak wąską grupę przyjaciół, z którymi się trzyma i którzy rozumieją jego fiksację. Do tej grupy należy Leo (jak zwykle rewelacyjny ). Chłop sterany pracą. Zapierdziela non stop. Gówno z tego ma. A tu w drodze pierwsze dziecko, które jak się okazuje niekoniecznie go uszczęśliwia. Leo bowiem to typ mocno stąpającego po ziemi realisty. Zdaje sobie sprawę, że bagno go pochłonęło i w bagno nie chce pakować nowych członków rodziny. Nie chce mieć dzieci. Presja jaką wywarła na niego dziewczyna i jej ciąża sprawiła, że Leo pogubił się w rzeczywistości. Stał się agresywny, brutalny i tą brutalnością chce wymazać pomyłkę, jaką okazało się dziecko, z pamięci.

Refn jak zwykle jest mocno sugestywny. Stawia nacisk na obraz. Choć brak znanych z jego filmów dłużyzn. Pojawia się jednak sporo czerwieni. Ta czerwień oddziela poszczególne losy bohaterów. Jest jakby grubą kreską, którą przedzielamy, odhaczamy kolejny dzień. Ta czerwień ma jednak drugie dno. Ona zbliża bohaterów i sugeruje widzom, to co nieuchronne. Śmierć.

Zanim jednak akcja osiągnie swoje apogeum musi upłynąć trochę wody. Powoli Refn przygotowuje nas do ostateczności. I udaje mu się. Jak zwykle w jego filmach ostre pierdolnięcie jest na ostatniej prostej. Nie można się jednak nudzić. Film jest oparty na dialogach, a nie obrazach, tak jak to miało miejsce w ostatnim jego filmie ONLY GOD FORGIVES, czy VALHALLA RISING. Postaci są wyraziste i kolorowe, więc o nudzie nie ma mowy.
Refn - europejski - ponownie nie zawiódł.
Moja ocena: 7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))