Strony

środa, 14 sierpnia 2013

THE GREAT GATSBY




Wiele czytałam recenzji na temat nowego filmu 'a. I nie były one zaskakująco pochlebne. Wiele filmowi zarzucano i podchodząc do seansu obawiałam się, że będzie to droga przez mękę pańską. A bite dwie i pół godziny zamienią się w istny koszmar. I nie sądziłam, że będę bronić tego filmu, bo szczerze mnie ujął i porwał.



Luhrmann to reżyser, który jako jeden z niewielu tworzy niewiele. Karierę zaczął dość dawno temu, a stworzył raptem pięć filmów. Każdy z nich dopracowany. Każdy z nich przemyślany. Każdy z nich wizualnie piękny.
I tak też jest w przypadku Gatsby'go. Historia niewiele odstaje od powieści Fitzgerald'a. Luhrmann przełożył ją na ekran wiernie. Więc nie ma sensu jej opisywać. To klasyczna opowieść o utraconej miłości, próbie jej odzyskania i rozczarowaniu. O zaprzedaniu duszy kasie, o zepsuciu i braku zasad. Właściwie to wśród bohaterów panuje jedna zasada pieniądz, który wyparł moralność. 
Nie należę do osób, które roztkliwiają się nad nieszczęśliwą miłością. Ale Luhrmann jak mało kto potrafi tego typu historie opowiadać. Jego ROMEO I JULIA, AUSTRALIA, czy nawet ROZTAŃCZONY BUNTOWNIK, tak de facto każdy jego film to historia o miłości. Jednak przy Gatsbym stwierdzam, że rura mi zmiękła totalnie. Rozrzewniłam się, umazałam i odpłynęłam. 



Film wizualnie jest, jak pocztówka z wyjebanych w kosmos wakacji. Przepych, bogactwo, kolory. Złota era jazzu wprost wylewa się z ekranu. Wszyscy piękni, pięknie bogaci i pięknie zepsuci. Jednak to historia Gatsby'ego w wersji Luhrmann'a trzymała mnie do końca. Mimo znajomości fabuły, Di Caprio kompletnie mnie zaczarował.
Luhrmann starał się ten klasyk literatury wprowadzić na wody współczesne. Głównie poprzez ścieżkę dźwiękową, w której nie zabrakło hip-hopu, czy R&B. Podobną stylistykę, uwspółcześniania zaśniedziałych eposów zastosował w przypadku ROMEO I JULIA. Z mojego punktu widzenia zabieg ten był kompletnie niepotrzebny. Ale rozumiem ideę. Jakoś trzeba gimbusy przyciągnąć do ekranu. 



Mnie WIELKI GATSBY ujął. Podobał mi się w swoim glamour i przepychu. Rewelacyjnie zagrali aktorzy. Pierwszy i drugi plan - mocny. Oczywiście Di Caprio kradnie każdą scenę. I to jego Gatsby najprawdopodobniej zapadnie mi w pamięci najbardziej. Choć parweniusz z niego pierwsza klasa, jego czysta miłość do Daisy jest niedoścignionym wzorem. I to ona paradoksalnie będzie lustrem, w którym całe zakłamanie i moralne stoczenie ówczesnego społeczeństwa zostanie uwypuklone. Myślę, że powieść Fitzgerald'a nigdy nie była tak aktualna i współczesna, jak w dzisiejszych czasach. Rozwarstwienie społeczne, materializm i moralna zgnilizna... signs of the times.
Może tak błahe historie, kipiące złotem z ekranu bogactwo i kicz, które mogą sugerować tandetę i plastik brzmią mało zachęcająco. Ja jednak polecam, by samemu zmierzyć się z tym potworem, jakim jest Gatsby Luhrmann'a.  W moim przypadku naprawdę się miło zaskoczyłam.
Moja ocena: 7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))