Oj, będzie krótko. Dawno nie zmęczyłam się na filmie, jak przy ŚWIAT W PŁOMIENIACH. Cały dzień wałkowałam, po to tylko, by skończyć to, co się zaczęło. I jak na Roland Emmerich 'a reżysera takich blockbusterów, jak Dzień Niepodległości (1996) , Godzilla (1998) , Pojutrze (2004), czy chociażby 2012 (2009) to żal. I tyle. Lubię oglądać jego filmy. Mimo, iż mainstreamowa mocno nie jestem. Jednak w przypadku WHITE HOUSE DOWN równie dobrze mogliby mnie wystrzelić w kosmos z armaty, odłączyć od butli tlenowej w głębinach oceanu, czy zmusić do udziału w konkursie "zapchaj się donutem". Koszmar.
Film niczym nie różni się od OLYMPUS HAS FALLEN. Oprócz paru detali fabularnych, koloru skóry prezydenta, a przede wszystkim jakości. Przy OLYMPUS po prostu się nie nudziłam i już pozostawiam na marginesie udział w nim Butler'a.
Ten film jest nudny, przewidywalny, kiczowaty i miałki. A ostatnia scena, w której to Foxx wynurza się z szeregów, jak Mojżesz, by uzmysłowić przeciwnikowi, że jednak żyje... to rozwiązanie z filmów klasy B, C, D na Z kończąc. Co za shit.
Udział bardzo dobrych holyłudzkich aktorów też nie pomógł. Tatum to dla mnie specyficzny rodzaj aktora. Z jednej strony dobrze dupą kręci i nieźle mu to idzie. Z drugiej... są role, w których jest po prostu skazany na porażkę swoją jednostajną mimiką. Soderbergh zrobił z niego gwiazdę, jednak z gówna bata nie ukręcisz. No nie da rady, choćbyś padł.
Dobra kończę, bo szkoda słów na tę chałę. Krótko, zwięźle i na temat teraz będzie, czyli OMIJAĆ WIELKIM, ZAMASZYSTYM ŁUKIEM. Szkoda czasu.
Moja ocena: 3/10 (wyłącznie za scenę pościgu samochodowego i za wtręty komediowe)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))