Strony

piątek, 20 września 2013

ATA SOVA DO




JEDZ, ŚPIJ, UMIERAJ - czyli motto życiowe imigrantów z kraju byłej Jugosławii, pracujących w Szwecji. 
Liczyłam na więcej w temacie smutnej prawdy o życiu robola na obczyźnie. Kto jak kto, ale Polacy przyzwyczajeni są do "saksów". Można popłynąć myślą dalej i stwierdzić, że dla części Polaków bycie białym murzynem znaczy tyle samo na obczyźnie, co na własnym podwórku. Mam jednak nastrój tzw. bez kija nie podchodź i generalnie stałam się jakaś taka mocno wymagająca, bo mało który film ostatnio mnie cieszy. Ale do rzeczy...



Film nie pokazuje drastycznych obrazków z wyzysku pracownika. Wręcz przeciwnie. Skandynawski umiar i ludzkie podejście, aż rażą. Oczywiście w pozytywnym znaczeniu. Nikt tu nikogo nie molestuje, nagabuje, wyzyskuje. Każdy jest nadzwyczaj miły i uprzejmy, a nawet gdy dochodzi do kwestii zwolnień grupowych obywa się bez histerii i wyrywania kłaków, a i na lodzie nikt nie pozostaje. Jakoś to wszystko nadzwyczajnie zhumanizowane, aż oczy ze zdumienia przecierałam. Nawet do braku tolerancji zbytnio przyczepić się nie można, bo jak się w filmie okazuje to imigrant potrafi zwyzywać od niggerów innego imigranta. Ludność rdzenna raczej chłodno i z dystansem podchodzi do tego typu kwestii, jakby wyznawali zasadę, "wyrżnijcie się w pień sami, na tym tylko skorzystamy". I tak brnąć dalej w ten filmowy las drobne mi się nie zgadzały coraz bardziej, jedynie co kupy się trzymało, to depresyjna lokacja rodem z krainy wiecznych samobojców-skrytobójców.



Główna bohaterka, niezaradna życiowo dziewoja, która doświadczenie w pracy przy taśmie rozpoczęła w wieku 16-lat, mocno irytuje. Z jednej strony jej przywiązanie do ojca jest pochwały godne, z drugiej to przywiązanie jest kulą u jej nogi. Tata gotuje, tata wypierze, jak się koło dupy pali, tata kasę załatwi. Dziewczyna wprawdzie pełna werwy i energii, ale zachowuje się jakby co dopiero z drzewa zeskoczyła. Jest chaotyczna i naiwna. Wydaje się, że kluczem do sukcesu są wyłącznie chęci. A brak wyobraźni rekompensuje nadpobudliwością.



Zastanawiam się jaki cel przyświecał autorce w tworzeniu tego filmu. Czy chciała zobrazować ciężkie życie imigrantów, a może problem bezrobocia na szwedzkiej wsi, a może konieczność dokonywania trudnych decyzji spowodowanych sytuacją zawodową ? Okazuje się, że imigranci wcale tak ciężko nie mają, wszędzie spotykają się z życzliwością. Mogą liczyć na opiekę socjalną, na urzędy pracy, na psychologów. Nawet sam problem bezrobocia nie straszy kłami. Jak się dobrze przyjrzymy, to bohaterka mogłaby mieć kilka fajnych ofert, cóż z tego jak lenistwo i głupota bierze górę. Jakby nie patrzeć z każdej strony, bohaterce nie dano odczuć, że jest w czymś gorsza lub inna od rdzennej społeczności. Może faktycznie monotonia praca-dom-praca-piątek-piwo-sobota-kac-niedziela-sen-praca-dom-praca etc. może napawać o stany lękowe i depresyjne, ale wydaje mi się, że bohaterka lubi to co robi, mało tego denerwuje się, gdy roboty nie ma. No i takim oto sposobem stwierdzić muszę, że film nie wywarł na mnie żadnego wrażenia. Ani dramatyzmem, ani problematyką. Szwedzkie jedz, śpij, umieraj okazuje się bardzo przyjemną drogą do agonii... o wiele przyjemniejszą, niż ta którą znamy z własnego podwórka.
Moja ocena: 5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))