Jak widać rodzina Smith'ów jest bardzo przedsiębiorcza. Sami wykreowali projekt, wyprodukowali i w nim zagrali. Nie ma lepiej. Z pewnością stworzyli fajną bajkę dla swoich wnuków. Jednak w natłoku tegorocznego wysypu filmów sci-fi po prostu zginie.
Niby to sci-fi, ale ja bym poszła innym tropem. To futurystyczna baśń o relacjach ojciec-syn i odbudowywaniu więzi.
Początek trąci post apokaliptycznym klimatem, jak to ludzkość niszczy Ziemię i musi skolonizować inne planety. By potem powoli przejść w walkę o przetrwanie i wyścig z czasem wraz z filmowymi potworkami. Nie da się ukryć, że filmowi brakuje świeżości, nawet jest niezłą kliszą kliku wcześniejszych tytułów (trochę wygrzebano z I AM LEGEND, HUNGER GAMES, BATTLEFIELD EARTH, STARSHIP TROOPERS). Nie zmienia to faktu, że jest to jeden z lepszych filmów M. Night Shyamalan 'a od lat.
Może faktycznie niewiele w tym filmie logiki. Przez cały czas zastanawiałam się, dlaczego przy takim rozwoju technologicznym nikt nie mógł wpaść na wymyślenie broni palnej na Ursę, tylko męczą się wypasionymi nożykami. Kompletna bzdura. Ale zostawiwszy logikę w kieszeni nadal uważam, że całość nie jest taka zła, jak ją malują. No dobrze, może scenariusz i dialogi, też nie są na wysokim poziomie. Może faktycznie historia nie należy do tych extra złożonych i rozbudowanych. Jednak, gdy pozostaniemy przy gatunku bajek, to znajdźcie mi skomplikowanie i intelektualizm w nich. A ten film to po prostu jedna wielka bajka. Tak go przynajmniej odbieram.
Dużo też w necie czepialstwa, co do samego występu Smith'ów. Will w tej swojej hardej pozie wygląda dość karykaturalnie, to się zgodzę. Natomiast synalek od czasów KARATE KID nabrał niesamowitej ogłady. Zagrał naprawdę dobrze. Chłopaczyna ani nie jest drewniany, ani monotematyczny. Potrafi przybierać odpowiednie pozy do odpowiedniej gry i jakby nie patrzeć kamera go lubi.
Jeśli mam porównywać poprzednie dokonania Shyamalan'a to stwierdzam, że jest nieźle. Nieszczególnie się nudziłam, raczej byłam ciekawa, jak potoczą się losy bohaterów. Nie ma w filmie durnawych pomysłów wyciągniętych z dupy, jak w jego poprzednich filmach. Konwencja trzyma się kupy. Nie jest może zajebistym reżyserem, co widać na ekranie (sztampa goni sztampę), ale nie ma też tragedii. Jeśli ktoś jednak szuka wywalonych w kosmos akcji to nie ma szans... to nie ten film. Obrazowi bliżej do OBLIVION, niż do AVATAR.
CGI bardzo przeciętne, bardzo bardzo. Jednak jeśli film mnie katorżniczo nie wynudził, i nawet, dotrwałam do końca, to znaczy, że obeszło się bez reanimacji. Fajne kino na niedzielne poobiedzie z rodziną.
Moja ocena: 5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))