Strony

niedziela, 8 września 2013

THE WORLD'S END




No i w taki oto sposób wraz z końcem świata nastał koniec trylogii duetu Pegg-Wright. Mając te trzy filmy obcykane (Wysyp zywych trupów (2004) , Hot fuzz - Ostre psy (2007) i właśnie THE WORLD'S END) mogę zebrać się na podsumowanie i stwierdzić, że nic już nie przebije żywych trupów. 
 

Tym razem Panowie scenarzyści zebrali się za temat tzw.drinking buddies i słodkich powrotów do lat młodzieńczych. Gary (Simon Pegg) roztkliwiony historiami swego wieku durnego postanawia zebrać ponownie grupę przyjaciół i zakończyć misję jaką sobie przed laty obrali. Tą misją jest pijacka turystyka barowa. W swoim rodzimym miasteczku mają zaliczyć każdy z 12 barów, przejść przez nie jak tornado i skuć się do nieprzytomności, by ostatecznie paść trupem nad własnym kacem. Wszystko byłoby ok, gdyby tzw.nieprzewidziane okoliczności.



Pegg jest świetnym komikiem i ma niezwykły talent do kpiarskich dialogów. Do dzisiaj nie mogę zapomnieć wymiany zdań między nim a Dunst w Jak stracic przyjaciól i zrazic do siebie ludzi . Koleś zamiast języka ma scyzoryk, tnie równo, tylko patrzy, czy żyjesz.
I podobnie jest w tym filmie. Jego najmocniejszą stroną są dialogi. Pierwsza połowa - boki zrywać. Kpiarstwo, gra słówek i momenty slapstick'owe. W odstawkę poszedł Frost, pozostając w dużym cieniu Pegg'a, co absolutnie nie obniża jakości filmu. 
Niestety są minusy. Od drugiej połowy filmu, a właściwie od momentu tzw. niespodziewanych okoliczności, zaczyna się równia pochyła. Mniej już mnie bawią rozgrywki bohaterów z "innymi" bohaterami. A cała sytuacja na ekranie zaczyna przybierać gorzkich barw absurdu. Mówiąc prosto, patrzyłam na to jak szpak w gnat i ani mnie to bawiło, ani wyć się z rozpaczy nie chciało. Po prostu było słabo. Druga filmu przybierała formy znane mi z filmu Paul , który generalnie nie przypadł mi do gustu.



Oprócz wypasionych dialogów, drugim atutem jest obsada. Sama śmietanka brytyjskiego, aktorskiego establishmentu. Zawsze przyjemnie mi oglądać Paddy Considine, a  na myśl o "En-Ra-Ha" Eddie Marsan 'ie, aż mi się zelówki palą z podniecenia. Wspaniała grupa, która błyszczała w każdej scenie. Chciałoby się filmów z ich udziałem więcej. Nie da się ukryć, że guru tego filmu to Pegg. Fantastyczny komik.



Odznaczam ten film jako niezłą komedię. Może nie rozbawiła mnie do łez, fabuła od połowy filmu zamulała, a historia była głupia jak pęk słomy. Nie zmienia to faktu, że dialogi i aktorzy trzymali całość w garści. A w taką wycieczkę po pubach sama bym się wybrała i pewnie padła trupem w połowie :-) W takim towarzystwie, przy takich dźwiękach muzyki, jak w tym filmie - po prostu bezcenne, podpiszę nawet cyrograf :-)
I jak zwykle w przypadku komedii mawiam, moje zdanie jest mocno subiektywne. Kogo co bawi. Polecam przekonać się samemu, a nóż widelec wam wejdzie lepiej :-)
Moja ocena: 6/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))